Mam pościel z wełny australijskich merynosów, która delikatnie
mikromasuje moje zmęczone cielsko podczas snu (jedną trzecią życia
spędzamy w łóżku!); mam kremy z żab jamajskich i czarciego pazura
rosnącego dziko gdzieś tam daleko, które doskonale likwidują migrenowe
bóle głowy i poprawiają samopoczucie (choć to samo daje mi znacznie
tańsze czerwone wino); mam siedzenie do masażu, idealne dla kierowców
na długich trasach, które świetnie sprawdza się podczas moich
codziennych podróży przez most na Narwi do pułtuskich supermarketów i
redakcji, położonych na wysokim brzegu rzeki; mam jakieś kolorowe
kółeczka, które wspaniale masują mi receptory na stopach, podczas np.
oglądania telewizji, z czego cieszy się facet handlujący na rynku
skarpetkami (często je kupuję, gdyż urządzenie nie tylko uaktywnia
receptory, ale robi dziury w skarpetkach); mam materac do kąpieli
kropelkowej w wannie, zastępujący doskonale dwutygodniowy pobyt w
sanatorium (muszę wierzyć na słowo, ponieważ nie mam wanny).
Tak, mam to wszystkie urządzenia profilaktyczno-lecznicze (bo zdrowie jest naszym największym skarbem, jest najważniejsze, a przede wszystkim zdrowia nie można, proszę państwa, kupić), a mimo to chodzę na wszystkie promocje, pokazy, spotkania itp. i zawsze cieszę się, gdy jakaś firma zaprosi mnie na podobną imprezę. Nie dlatego bym nie potrafił zagospodarować swego wolnego czasu, o nie. Chodzę tam, ponieważ prowadzę niemal naukowe badania.
Po pierwsze – sprawdzam czy któryś z prowadzących nie popełnił błędu, podając mylnie liczbę roztoczy żyjących w pościeli anilanowej lub czasookres używalności siennika w latach zamierzchłego komunizmu, czyli do roku 1970; po drugie – traktując te imprezy jako element kształcenia ustawicznego - staram się rozszerzyć zasób swojej wiedzy. Zawsze i wszędzie można się przecież czegoś nauczyć. A człowiek podobno, w przeciwieństwie, do takich np. psów lub innych czworonogów, uczy się przez całe życie.
I tak ostatnio dowiedziałem się, proszę państwa, że kręgosłup jest – czym? Jest filarem zdrowia. Odpowiada bowiem za stan naszego organizmu. Proszę państwa, wadliwy kręgosłup to – mówię jak najbardziej poważnie - nocne moczenie, szumy w głowie, zakłócenia równowagi, bóle mięśni i stawów, niedokrwienie kończyn górnych i dolnych, rwa kulszowa, dyskopatia, a nawet bóle gardła. Prawda, że bardzo ważny jest ten kręgosłup?
A skoro tak to kręgosłup moralny można nazwać – bez przesady - filarem zdrowia psychicznego. Każdego z nas z osobna i nas jako zbiorowości ludzi żyjących w określonym czasie i miejscu, jako społeczeństwa. Ksiądz Baka pisał słusznie dawnymi laty: jaki jest koń, każdy widzi. Dziś, równie słusznie, można powiedzieć: jaki jest polski kręgosłup moralny każdy widzi.
Jaki słaby musi mieć kręgosłup moralny wykładowczyni wyższej uczelni, która bierze od studentki za zaliczenie... 100 euro. To już lepszy kręgosłup moralny ma, proszę państwa, bezrobotny, bo ten za sto euro to nie ruszy łopatą, ponieważ „ma swój honor i nie będzie robił z siebie durnia”. A znacznie lepszy kręgosłup moralny ma jakiś tam neurochirurg patriota, który za przyspieszenie operacji zażądał 10 tys. złotych. Niestety, trafił na jakiegoś prowokatora, pewno z CBA.
Ostatnio jakością kręgosłupa moralnego przebili wszystkich rodaków urzędnicy Kancelarii Prezydenta, którzy nie zaprosili na warszawskie obchody 90 rocznicy odzyskania niepodległości byłego prezydenta i byłego elektryka, współtowarzysza walki z komunizmem, czyli Wałęsy. Zaprosili za to reprezentanta, i to wysokiego rangą, klasy, z którą były i obecny prezydent tak zaciekle walczyli, czyli Kwaśniewskiego.
(Nota bene, nie ma czego Wałęsa żałować, bo koncert był nieco śmieszny, a Mazurka Dąbrowskiego, wzorem widać piosenkarki z poprzedniej olimpiady, znowu udziwniono, przerabiając na nowy kierunek muzyczny - patriofolk.)
W kręgosłupie moralnym nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Politycy wszystkich opcji mogli sobie więc poużywać i pokomentować tę urzędniczą decyzję. Przy okazji wyszło więc, że niektórzy... historii nie znają. Oto marszałek Sejmu porównał niezaproszenie Wałęsy, do niezaproszenia na obchody 11 Listopada Józefa Piłsudskiego.
Już nie wiem, czy trafił kulą w płot, czy Panu Bogu w okno.
Gdy wprowadzono bowiem w 1937 obchody 11 Listopada... Piłsudski od dwu lat leżał na Wawelu. Podejrzewam więc, że zaproszenia by nie przyjął.
Poza tym urzędnicy kancelarii prezydenta Mościckiego mieli lepsze kręgosłupy moralne i wiedzieli kogo i gdzie zapraszać...
Obserwuj nas na Google News
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Komentarze opinie