Może kiedyś historycy obyczajów uznają to za jedyną wartościową
pozostałość czasów tzw. realnego socjalizmu w Polsce – pomysłowość
rodaków. Uczono tego od najmłodszych lat. W rysunkowym filmiku
„Pomysłowy Dobromir” robił ze szpulek po niciach i kawałka tektury
latawiec, albo hulajnogę. Potem inżynier Słodowy Adam uczył jak zrobić
coś z niczego. Na przykład – jak z blachy z puszki po makreli w oleju
zrobić napędzany przez babcię wiatraczek, wielce pomocny, gdy w Syrenie
103 nie udało się w lecie, podczas rodzinnego wyjazdu na wczasy,
otworzyć okna. Albo jak butelki po czystej z czerwoną kartką przerobić
na lampiony, chodnik w ogródku, ścianę w domku letniskowym lub lunetę
do dokładniejszego oglądania zaćmienia księżyca.
Bardzo pouczający był też program „Niewidzialna ręka”, w którym można było nauczyć się jak wyprowadzić cichaczem sąsiadowi wszystkie kury z kurnika i to w ciągu tych kilku minut, które sąsiad spędza w tzw. wygódce. Albo jak rozebrać w nocy płot, ale bez używania latarki i obcęgów. Umiejętność ta przydawała się bardzo podczas potańcówek, kiedy trzeba było szybko zdobyć sztachetę do obrony (na wyjeździe) lub – przeciwnie – do ataku (gdy zabawa była w naszej wsi).
Tak wyuczony, pomysłowy, ludek szedł na studia, gdzie umiejętności te przydawały się podczas kolokwiów, egzaminów i prac semestralnych. Znacznie łatwiej bowiem było robić ściągi tym, którzy nauczyli się wcześniej jak zapisać na papierku od cukierka cały tekst Konstytucji PRL lub kilkanaście stron „Poematu pedagogicznego” niejakiego Makarenki.
W pełni nabytymi w dzieciństwie umiejętnościami można było wykazać się dopiero wtedy, gdy po studiach naród szedł do pracy budować lepszy kraj i wykuwać świetlaną przyszłość. Na przykład w zakładach dziewiarskich przydawała się umiejętność zwijania wełny w jak najmniejsze motki, bo takie łatwiej było wynieść za bramę. W szpitalach umiejętnie owijano się gazą, z której, po wyniesieniu, szyto modne, letnie spódnice, wcześniej farbując gazę w atramencie albo nadmanganianie potasu. Bardziej pomysłowi potrafili, pracując w fabryce motocykli lub samochodów, przez kilka lat wynieść w częściach cały pojazd, by po zmontowaniu, szydząc ze strażników przemysłowych, przyjeżdżać nim do pracy! Bo o częściach wynoszonych na handel, nie warto nawet wspominać. Tak samo jak o tysiącach domków jednorodzinnych, które powstały w całości lub częściowo przy okazji „wielkich budów socjalizmu”.
W owym czasie związki zawodowe nawet zachęcały do pomysłowości w miejscu pracy, organizując tzw. kluby techniki i racjonalizacji. Skupieni tam pomysłowi Polacy kombinowali jak zastąpić deficytowe surowce (wtedy wszystkie surowce były deficytowe) i wkład dewizowy (tak nazywano wszystko, co trzeba było importować) tańszym, krajowym zamiennikiem. Stąd wzięły się gumowe uszczelki wykonane bez grama kauczuku, wyroby czekoladopodobne, konserwy rybne „czernik a la łosoś” czy pieniądze drukowane na papierze toaletowym. (To właśnie dlatego w tamtych czasach bez przerwy brakowało papieru toaletowego. Pieniędzy zresztą też.).
W tych klubach można było bezkarnie zaproponować zastąpienie szyby w samochodzie kawałkiem przezroczystego tworzywa. I dostać za to... nagrodę, albo nawet odznaczenie. Potem, co prawda, ktoś stwierdzał, że „komponenty dewizowe” do wyprodukowania plastyku są droższe niż piasek szklarski, ale nagrody nikomu nie odbierano.
Dzisiaj niestety audycji uczących pomysłowości w telewizji już nie ma. Dlatego młode pokolenie jest prawie bez pomysłów. Prawie, bo jedyne co im przychodzi do głowy to eksperymentowanie w dziedzinie środków odurzających. Ostatnio pewien diler dodawał do narkotyku... koci żwirek. Prasa nie podaje, niestety, czy żwirek był czysty, czy już przez kotka użyty. Oczywiście sąd pójdzie na łatwiznę i dilera ukaże, zamiast nagrodzić za pomysłowość oraz za ... ograniczenie szkodliwości narkotyku.
Pozostały w zasadzie tylko dwa bastiony polskiej pomysłowości. Pierwszy – to politycy, którzy tyle energii wkładają w pomysły przed wyborami, że po głosowaniu nie mają sił i ochoty, by owe pomysły realizować.
Drugi – to pomysłowi emeryci starego portfela, którzy co dzień kombinują, jak bez pożyczki dożyć do kolejnej wizyty listonosza.
Obserwuj nas na Google News
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Komentarze opinie