
Już na kilka tygodni przed Bożym Narodzeniem, od pierwszej niedzieli adwentu, na Kurpiach Białych rozpoczynały się intensywne przygotowania do świąt. Dawniej nie były one tak bogate i okazałe jak współcześnie. Wagę przywiązywano głównie do duchowego przeżywania świąt Narodzenia Pańskiego. Dzieci czekały na wspólne ubieranie choinki, wcześniej przygotowując na nią kurpiowskie ozdoby, na stole pojawiały się niecodzienne przysmaki. Tradycje chrześcijańskie mieszały się z dawnymi przesądami. O bożonarodzeniowych tradycjach, potrawach, a także o tym, jak Kurpie żegnali stary, a witali nowy rok, z Haliną Witkowską, prezeską Stowarzyszenia „Puszcza Biała Moja Mała Ojczyzna”, rozmawiała Ewa Kowalczyk.
Jak wyglądało kiedyś kurpiowskie Boże Narodzenie? Czy pamięta Pani święta z dzieciństwa?
Oczywiście. Święta były skromne, nie tak jak teraz, że musi być 12 potraw, bo jest 12 miesięcy w roku, czy dwunastu apostołów. Kiedyś święta przygotowywało się wedle zasobów. Jeśli rodzina była bogatsza, to na wigilijnym stole było więcej potraw. Zazwyczaj na wsiach była bieda. Na Kurpiach pamiętano o tym, żeby na wigilijnym stole były potrawy zawierające coś z lasu, z pola, z wody i z sadu. Zatem ja pamiętam z dzieciństwa, że na wigilii zawsze były śledzie – czyli z wody, ziemniaczki i kapusta – z pola, grzyby – z lasu, susz jabłkowy lub śliwkowy – z sadu. U nas na wigilii zawsze był kompocik z suszu, ale dodawałam jeszcze świeżych owoców, bo np. nie miałam ususzonych jagód, to dodawałam świeże i do tego kluseczki. Później podawana była kapusta z olejem. Wszystkim zawsze bardzo smakowała, na końcu jest zasypywana kaszą jęczmienną, żeby ta kasza puściła olej. Cebulką zasmażaną na oleju wigilijnym kraszono ziemniaczki. Był też śledzik w oleju wigilijnym. Każdy sobie pojadł, bo trzeba było każdej potrawy spróbować, żeby był urodzaj na drugi rok. Nie było kiedyś takich potraw, jakie są teraz. Później lista wigilijnych potraw zaczęła się rozszerzać, zaczęła się pojawiać nawet ryba po grecku albo w pierzynce. Nie pamiętam natomiast, żeby, oprócz śledzi, była jakaś inna ryba. Nie przypominam sobie, żeby mama smażyła rybę na wigilię. Współcześnie, ja dla swojej rodziny, robię pierogi z makiem. W różnych regionach podawali różne potrawy. Natomiast jeżeli chodzi o Kurpie – nasze Białe i Zielone – to święta nie były bogate, więc każdy starał się w swoim zakresie robić to, co mógł. To co ziemia dała i ogród obrodził.
Co, jako dziecko, lubiła Pani najbardziej z potraw wigilijnych?
Ja to z tych świątecznych... Makowce!
Czyli ciasta...
Tak, ciasta smakowały mi najbardziej. A tak w ogóle to wszystkie potrawy wigilijne smakowały i nadal bardzo smakują. Zresztą w ten dzień, to szczególnie wszystko smakuje. Kapusta z olejem no i pierogi – zachwyt jest. A z dzieciństwa pamiętam jeszcze pierożki, tylko z serem, na ostro z pieprzem, z solą. Nie było pierożków na słodko. Piekło się też oczywiście ciasteczka – fafernuchy. Ale z ciasta na fafernuchy robiło się też ciasteczka, gwiazdki, a potem wieszało się je na choinkę.
Jakie to były lata?
To były lata 60-te XX wieku.
Czy wtedy na Kurpiach też przychodził Mikołaj?
Powiedziałabym, że raczej niby coś zostawiał, ale żeby tak odczuć tę współczesną tradycję, to nie ma porównania. Bo jak w rodzinie było siedmioro dzieci, to trudno było wszystkim zabezpieczyć jakąś pamiątkę. A teraz? Teraz to trzeba nie tylko swoim dzieciom, ale i chrześniakom!
Tradycja Świętego Mikołaja w tamtym czasie była, ale nie tak bogata jak współcześnie. W mojej rodzinie, jak moi synowie byli mali, to sąsiadka się przebierała za Mikołaja. Ale raz ją rozpoznali, bo założyła znajome buty i się zorientowali. Warto wspomnieć, że ponoć w niektórych domach, ja tego nie doświadczyłam, kładło się pieniążek pod talerz. W niektórych miejscowościach kładziono pieniądze pod obrus, a dzieci wysyłano na dwór, żeby policzyły gwiazdy, a potem wracały i gdzie kto stanął przy stole, to te pieniądze były jego.
Proszę opowiedzieć naszym Czytelnikom o tradycjach na Kurpiach, niekoniecznie tych religijnych. Wiem, że było mnóstwo przesądów...
To prawda. Na przykład wszystkie zakupy trzeba było zrobić wcześniej, żeby przypadkiem nie chodzić do sąsiadki i czegoś nie pożyczać. W dzień wigilii Bożego Narodzenia nie chodziliśmy do sąsiadki za czymś, czego zabrakło. Sąsiadka też mogła nie wpuścić. Ale wpuszczała faceta! Był też taki przesąd, że trzeba było nanosić wcześniej drzewa na opał, żeby nie przynosić go w wigilię, bo się przynosiło mrówki w święta do domu.
Dlaczego akurat faceta?
Bo był taki przesąd, że facet wróżył urodzaj, inwentarz nie chorował. Kobieta była taka trochę dyskryminowana. Jak przyjdzie kobieta, to choroby do domu przyniesie.
Czy Kurpie piekli sami opłatki, czy to też wyglądało tak jak teraz?
Pamiętam z domu rodzinnego, że opłatki piekły siostry zakonne w Obrytem. I nawet chciałam jakiś czas temu ten przyrząd do robienia opłatka pożyczyć, ale gdzieś zatraciły i teraz już nie pieką. Z opłatkiem również wiązały się różne tradycje, a nawet przesądy. Na przykład jak dziecko wybrało opłatek z głową świętego, to oznaczało, że będzie mądre. Opłatek dawano także zwierzętom. Dla zwierząt był kolorowy opłatek.
Ta tradycja chyba została do dziś?
Tak została. Do tej pory gospodarze zanoszą zwierzętom opłatek. Pamiętam, że mój tata zawijał opłatek w chlebek. Bo wiadomo, że poświęcony, więc nie mógł się ukruszyć. Robił z chlebka kuleczkę, włożył tam opłatek i nosił krowom. Teraz dzieciaki to i kotkom noszą, wkładają w kiełbaskę, bo chlebka kotek nie zje.
A tradycje religijne? Pasterka, kolędowanie? Jak to kiedyś wyglądało na Kurpiach?
Oczywiście na pasterkę chodziliśmy. Z domu rodzinnego do kościoła miałam 6 kilometrów. Całą zgrają szliśmy, po drodze odwiedzając inne rodziny, bo np. jeden z chłopaków miał dziewczynę po drodze. Jak zaczęliśmy tak wszystkich odwiedzać, to do domu wracaliśmy rano! To bardzo fajne wspomnienia. Pasterka była zakończeniem adwentu, wszystkich przygotowań do Bożego Narodzenia. A jak się wróciło z pasterki, to można było zjeść coś z mięskiem. Trzeba było wytrzymać z tym do pasterki.
Jednym z symboli i tradycji świąt Bożego Narodzenia jest oczywiście choinka. Jak wyglądała ta kurpiowska?
Była piękna, bardzo kolorowa. Choinka zawsze była z lasu. Ozdoby robiono już miesiąc przed świętami. Dlatego, że jednego dnia nie dało się wszystkiego zrobić, a było tego sporo. Ozdoby wykonywano etapami, z całą rodziną, a w szczególności z dziećmi.
Czym ozdabiano kurpiowską choinkę?
Na gałązkach wieszano baletnice, ciasteczka, orzechy, małe jabłuszka, a na czubku – aniołka. Łańcuch był zrobiony z kokardek, z bibuły i ze słomy. Łańcuch był zwieńczeniem całości. W rodzinnym domu mieliśmy tylko jedną izbę. Stroiliśmy więc podłaźniczkę – czyli gałąź świerkową lub jodłową, pod sufitem, bo nie było miejsca. Wieszana była prostopadle do sufitu. Na podłaźniczce wieszało się również jabłuszka, robiło się też tzw. światy opłatkowe.
Ile osób w Pani rodzinie zasiadało przy wigilijnym stole? Czy to była duża rodzina?
Tak, to była duża rodzina i zawsze było puste miejsce przy stole. Raz trafił się nam Pan, który zabłądził, ale on po prostu pomylił wioski i przyszedł się dowiedzieć, gdzie w ogóle jest. Poczęstowaliśmy go kolacją, ugościliśmy, przełamaliśmy się z nim opłatkiem. Pan aż ze wzruszenia się rozpłakał, że są tacy dobrzy ludzie. Bo wiadomo nie od dziś, że Kurpie są bardzo gościnni.
Po wigilii i pasterce przychodzi czas na świętowanie Bożego Narodzenia. Jak te dwa świąteczne dni przeżywali dawniej mieszkańcy Puszczy Białej?
W domu robiło się rodzinny obiad. Pierwsze święto, 25 grudnia, zawsze spędzaliśmy w domu. Drugi dzień świąt przeznaczony był na odwiedziny u dalszych krewnych.
Czym zastawiano kurpiowskie stoły?
Na kurpiowskim stole były swojskie wędliny, własne wyroby. Wcześniej leżały tylko w soli, później były pieczone. Była też swojska kiełbaska i kaszanka. Na święta gotowano bigos, wedle zasobów. Raz był chudszy, a raz tłuściejszy. Pieczone mięso wszelakiego typu, oczywiście do kartofelków.
Były również ciasta. Pyszne! Drożdżowe, z makiem, strucla z serem i fafernuchy. Jednak należy podkreślić, że fafernuchy, to bardziej cukiernicza tradycja na Nowy Rok. Trochę przerobiłam koncepcję i fafernuchy robimy jako pierniczki na Nowy Rok.
A jak Kurpie żegnali stary, a witali nowy rok?
Pamiętam, że jeszcze w starym roku, w Sylwestra, malowali okna. Tam, gdzie mieszkały panny, kawalerowie okna mazali popiołem i wodą. Ale zdarzało się, że i smołą! Gdzieś, gdzie mieli złość na dziewczyny, to mazali smołą, żeby nie domyła... Malowali w nocy z sylwestra na nowy rok.
Była również taka tradycja, a właściwie sylwestrowa zabawa, że wynosili bramy. Zdejmowali bramy i zanosili do sąsiadów, podmieniając je. To chyba było wyładowanie złości na kimś. Podjeżdżali wozami i pakowali, a potem na stodołę potrafili wciągnąć. I kiedy oni to zrobili? Musieli być trzeźwi! Teraz już tak nie bałaganią.
Najbardziej pamiętam, jak kiedyś, na koniec starego roku i początek nowego roku, chodziły herody. Brał w tym udział mój brat. Nazywali się herodami, bo byli ubrani jak wojacy, na zielono. Chodził stary rok i nowy rok. W noc sylwestrową stary rok przekazywał pałeczkę nowemu.
Dziękuję bardzo za rozmowę. Proszę przyjąć od całego zespołu redakcyjnego najlepsze świąteczne życzenia.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!