
Pamiętam moją pierwszą zbiórkę w szkole, jako uczeń. Ruszkowski postawił nas w szeregu i zapytał – czy wiecie, co to jest drużyna? Potem poszedł za drzwi, wyciągnął miotłę, popatrzył i wziął najsłabszego z nas. Wyciągnął jedną gałązkę z tej miotły i mówi — złam ją. Ten ją ciach, złamał, bo co to za problem złamać taką cieniutką gałązkę. A potem wziął najsilniejszego, największego, dał mu całą miotłę i mówi – złam ją. Ani on, ani nikt inny nie potrafił jej złamać. Pokazał na tę miotłę i mówi — widzicie — to jest właśnie drużyna — wspomina Wojciech Błaszczyk, wychowanek Jana Ruszkowskiego, żeglarz, nauczyciel, dziś prezes Pułtuskiego Klubu Wodniaków, który to złożył wniosek do Rady Miejskiej w Pułtusku o przyznanie Janowi Ruszkowskiemu tytułu Honorowego Obywatela Miasta. O zasadności przyznania tytułu poświadczyli nam też inni Jego wychowankowie. Zapraszamy do lektury.
Razem z Hanią (Nuszkiewicz) zaczęliśmy ten rejs od Pułtuska do Gdańska w roku 1960. Był to pierwszy rejs zorganizowany przez Jana Ruszkowskiego dla pułtuskich żeglarzy. Jako organizator Jan był wspaniałym człowiekiem, choć bardzo ostrym i zdyscyplinowanym. Ja też szorowałem garnki, tak jak Hania wspominała, po raz pierwszy na przystanku w Dzierżenienie, za to, że ochlapaliśmy dziewczyny wiosłem – one krzyczały, Jan zobaczył, kto to zrobił i już garnki były do zmywania! Tak było na okrągło. A my mieliśmy wtedy po 15 – 16 lat, byliśmy młodzi...
Ale był wspaniałym organizatorem. Radziliśmy sobie sami – było sprzątanie i organizacja kąpieli, bo ja byłem jednym z ratowników. Razem z Witkiem Barbarskim, Leszkiem Jarosińskim, i Ryśkiem Karpińskim musieliśmy dbać o tę całą ekipę, a było nas około 25 osób, więc sporo. Kiedy się przyjechało na biwak, najpierw trzeba było wyznaczyć kąpieliska. Jan naprawdę dbał o wszystko. Jedzenie było wspaniałe, a to, że czasem coś się przypaliło... ale naprawdę mile to wspominam. On był naprawdę ostry, ale i sprawiedliwy.
Nauczył nas pływać. Było tak, że jak się dopływało łodzią do brzegu, to jakby łódź puknęła o brzeg, to już była kara. Łódź miała dopływać delikatnie, spokojnie. Jan wszystkie swoje łodzie budował sam – a my razem z nim. Wtedy nie było maszyn tak jak dziś – wiertarki czy szlifierki, wszystko się skrobało ręcznie, lakier trzeba było zedrzeć szkiełkiem od szklarza, trzeba też było przygotować lakiery. Naprawdę to się liczy, że on to wszystko potrafił zorganizować. Jestem pełen uznania i popieram, żeby został Honorowym Obywatelem.
Henryk Krokwiński
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie