
Było to równe 5 lat temu. Też był to 20-ty dzień grudnia, a więc dzień, w którym ukazuje się ten artykuł. To był też dzień oczekiwania na święta Bożego Narodzenia. Wtedy byłem jednak w zupełnie innej sytuacji. Byłem zamknięty na dwuosobowej sali (bo tylko takie tam były) na oddziale hematologii kliniki na ul. Banacha w Warszawie. Zamknięty dosłownie, bo u mojego sąsiada leżącego na łóżku obok wykryto jakąś groźną bakterię. Lekarze bali się, by nie przedostała się do innych sal. Nasze drzwi zamknięto i napisano na nich od strony zewnętrznej - „Izolacja”. Wszystkie sprzęty i łazienka ciągle były dezynfekowane. Personel wchodzący jeszcze bardziej przestrzegał zasad higieny. Oczywiście wszyscy wchodzili w maseczkach. Tam dowiedziałem się, że taka maseczka chroni po wyjęciu ze sterylnego pudełka jakieś 20 do 30 minut, dlatego w czasie pandemii, która pojawiła się później, nie bardzo mogłem się z maseczkami „wielokrotnego użytku” (a takie mieli wszyscy w torebkach, kieszeniach, saszetkach, samochodach) poradzić. Czyżby nagle zmieniły się bakterie i wirusy? Czy maseczki nabrały nowej jakości? Do tej pory nie potrafię sobie na to racjonalnie odpowiedzieć.
Wszyscy, a może prawie wszyscy chcieliby wigilię przeżywać w gronie bliskich. Niewiele jest osób, chociaż takie też znam, że w ten wieczór chcą być sami. Ja należę do tych towarzyskich. Pragnę kontaktu i w tym czasie nie chciałbym być izolowanym, a na to się zanosiło.
Jak to się stało, że owego 20-tego grudnia leżałem na łóżku szpitalnym? Otóż w lipcu 2017 roku wykryto u mnie nowotwór – chłoniaka. Dostałem się do szpitala. Opiekę miałem cudowną. Do dzisiaj jestem wdzięczny wszystkim, którzy mnie pielęgnowali. Leczono mnie oczywiście tzw. chemią. Co miesiąc wlewano we mnie ciurkiem przez tydzień każdego dnia po 3 litry. Łącznie wlano we mnie około 100 litrów. I żyję. Pan Bóg za przyczyną świętego Rocha – patrona w chorobie duszy i ciała z Sanktuarium w Sadykrzu dał mi łaskę zdrowia, bym jeszcze coś w życiu zrobił. Lepiej dobrego niż złego.
Wtedy nie było tak optymistycznie. Nie było wiadomo, czy proces leczenia powiedzie się. Nikt nie dawał odrobiny nadziei, a nawet odwrotnie, niektórzy między wierszami twierdzili, że nie będzie to takie proste. I właśnie tamten 20-ty dzień grudnia też był dniem pełnym trwogi. Rano pobrano mi krew do analizy i niestety wyniki były złe. Moja odporność była zerowa, a obok sąsiad, który w każdej chwili może zarazić. Modliłem się, a właściwie wzdychałem - „bądź wola Twoja”, „módl się za mną teraz i w godzinę śmierci mojej, Maryjo”. Niewiele więcej mogłem powiedzieć. Nie miałem siły, a przecież Boże Narodzenie tuż tuż.
I nagle następnego dnia radość, bo u sąsiada wytępiono bakterię i wreszcie mogłem wyjść na niedługi korytarz (ok. 20 m). Wyjście na zewnątrz i odwiedziny na tym oddziale są niemożliwe. Zobaczyłem niewielkie dekoracje świąteczne, bo większe byłyby niebezpieczne. I ciągła tęsknota za parafią i bliskimi ludźmi oraz nadzieja, że jednak wśród nich spędzę święta. Wieczorem przyszli nawet zawinięci w jednorazowe kitle, w ochraniacze na nogach i maseczki wolontariusze. Śpiewali kolędy, grali i dawali drobne upominki. Było miło, ale myśl ciągle wracała do moich słabych wyników. I tliła się ciągła nadzieja, że może się poprawią i będzie przepustka na święta. 22 grudnia coś drgnęło. Nawet nie tak źle, ale jeszcze za słabo. I oto 23 grudnia potężny skok (ja odbieram to jako wielką łaskę, właściwie cud) i po południu dowiaduję się, że na dwa dni dostanę przepustkę. Wigilię i święta spędziłem poza szpitalem.
Teraz też przygotowujemy się na święta Bożego Narodzenia. W wielu domach wielki gwar, by wszystko było na czas. Często wiele nerwów, niepotrzebnych spięć. I tak sobie myślę, co jest w życiu najważniejsze? Te 12 potraw na stole? Piękna choinka? Prezenty? A co dla tych co leżą w szpitalach? Co nie mają nadziei? Dla mnie jest ważne, że Bóg znów chce się rodzić w tym całym naszym rozgardiaszu, w tym zapomnieniu o Nim. Niezależnie od tego czy ludziom się podoba, czy nie, On jest. On kocha. Ja zaś każdego dnia dziękuję Mu, że żyję i mogę chwalić Jego Imię.
Wszystkim czytającym ten tekst życzę, by rodzący się Chrystus dawał siłę w pokonywaniu trudności, nadzieję, że nasze życie ma sens i odwagę do przyznawania się do Niego, bo w sercu każdego z nas, choć może bardzo głęboko, jakoś jest obecny. Może inaczej, niż inni by chcieli, ale On tam jest. Na pewno jest.
Ks. kan. dr Cezary Siemiński
Sanktuarium Diecezjalne św. Rocha w Sadykrzu
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie