Reklama

O pielgrzymce, której nie da się zapomnieć... - wywiad z Markiem Leleniem, pielgrzymem do Santiago de Compostela

13/08/2022 11:00

Powodów przejścia tej pielgrzymki jest wiele. Ci, którzy zdecydowali się pójść drogą św. Jakuba przyznają, że jest to niesamowite i wyjątkowe doświadczenie, o którym z całą pewnością nie da się zapomnieć. Mowa oczywiście o Camino de Santiago – jednym z największych chrześcijańskich szlaków pielgrzymkowych, prowadzącym do katedry w Santiago de Compostela, w północno-zachodniej części Hiszpanii. Według tradycji jest to miejsce spoczynku św. Jakuba Większego, jednego z dwunastu apostołów, brata Jana Ewangelisty. I tak, jest 10 maja 2022 roku. Hiszpańska miejscowość Oviedo. Na szlak św. Jakuba Camino Primitivo wyrusza pułtuszczanin, znany i lubiany właściciel pułtuskiej księgarni, zaprzyjaźniony z naszą redakcją, Marek Leleń. O swojej drodze do katedry w Santiago opowiedział w wywiadzie dla PGP. Z Markiem Leleniem rozmawiała Ewa Kowalczyk.

Przy okazji ostatniej naszej rozmowy pytałam Pana o marzenia, jakie chciałby Pan spełnić na emeryturze...

Oczywiście, pamiętam. Powiedziałem wtedy, że opowiem o nich, jak wrócę. Nie chciałem wtedy zapeszać.

Jak dowiedziałam się, że przeszedł Pan Camino de Santiago, od razu pomyślałam, że spełniło się tajemnicze marzenie Pana Marka... Chodziło o Camino, prawda?

Dokładnie tak, chodziło o wyruszenie na szlak do Santiago de Compostela, do grobu św. Jakuba. Podjąłem decyzję, aby przejść drogę Camino Primitivo.

Trasa Primitivo to pierwotna trasa, pierwszy szlak pielgrzymkowy do Santiago de Compostela. Dlaczego wybrał Pan akurat tę trasę?

Początkowo myślałem o szlaku Camino del Norte, który rozpoczyna się w Irunie i ma 818 km długości, jednak ze względu na kłopoty z kręgosłupem, które dopadły mnie w 2015 roku i na... wiek, zdecydowałem się na trasę Camino Primitivo. Jest to trasa wiodąca z Oviedo, na północy Hiszpanii do Santiago i liczy ona około 320 km. Podzielona jest na 13 etapów, ale dla mniej doświadczonych turystów, pielgrzymów, może być ich od 15 do 17. Założyłem sobie, że będę szedł troszkę wolniej niż młodzież. Kupując bilety liczyłem na 16 dni, plus dzień odpoczynku, dwa dni na przelot, czyli razem 19 dni. Jednak na trasie okazało się, że nie jest ze mną tak źle i do Santiago doszedłem w ciągu 13 dni.

Czyli zostało kilka dni zapasu...

Rzeczywiście zostało mi kilka dni zapasu, postanowiłem więc nie kończyć mojej pielgrzymki w Santiago. Stamtąd, wraz z poznanym na pielgrzymkowym szlaku Łotyszem, który ma na imię    Aigars, pojechaliśmy autobusem do Fisterry, aby udać się na Przylądek Finisterre, tam, gdzie średniowieczni pielgrzymi kończyli swoją wędrówkę i stamtąd zabierali muszle na dowód, że tam właśnie byli. Bo idąc po Camino idzie się właśnie z taką muszlą, z krzyżem św. Jakuba. W trakcie wędrówki zbiera się poświadczenia bytności i w każdym albergue, w którym się nocuje, otrzymuje się pieczątkę.

My wiemy, co to takiego albergue na trasie Camino, ale proszę opowiedzieć o tych miejscach naszym Czytelnikom.

Albergue to schronisko przeznaczone dla pielgrzymów dróg św. Jakuba, prowadzone przez ośrodki katolickie, miejskie, prywatne lub władze regionalne. Miejsca w pokojach zapewnione są dla osób posiadających credencial, czyli paszport pielgrzyma – dokument pielgrzyma dróg św. Jakuba. Można też nocować w schroniskach młodzieżowych, w hotelach, na campingach, ale ja korzystałem jedynie właśnie z albergue. Są to miejsca wyłącznie dla pielgrzymów.
Na koniec pielgrzymowania, z credencialem udaje się do biura pielgrzyma, niedaleko katedry w Santiago i na podstawie tego otrzymuje się tzw. compostelkę, czyli poświadczenie odbycia pielgrzymki. Piękny druk po łacinie. Na mojej jest napisane: „Zaświadcza się, że Pan Marek Jan Leleń odbył pielgrzymkę i dotarł do Santiago 23 maja 2022 roku.”
W biurze pielgrzyma kupiłem sobie ładną, tekturową tubę na przewiezienie tego zaświadczenia, ale w albergue w Fisterze „hispitalero”, czyli człowiek zarządzający i przydzielający pościel, miejsca, dbający o porządek, zrobił mi niespodziankę. Już mówię jaką. Na ścianie wisiała właśnie taka tuba z pocztówką z Przylądka Finisterre, z latarnią morską, która stoi na samym końcu przylądka. Oczy mi się zaśmiały do niej, a on się pyta: „Co? Podoba Ci się?”. Odpowiedziałem: „Podoba, gdzie to można kupić?”. Na co on: „A nie, to moja”. Zapytałem więc, gdzie ją kupił. I dał mi tubę w prezencie. Wszedł na chwilę do schowka, gdzie trzymał zapas pościeli na zmianę i wyciągnął następną. Ale to nie koniec niespodzianek. Potem temu Łotyszowi, z którym szedłem mówi tak: „Twój kolega dostał taki prezent, to Tobie też zrobię prezent”. I uplótł mu na naszych oczach opaskę na przegub.

A samo Camino? Kiedy i w jakich okolicznościach pojawił się pomysł, żeby przejść Camino de Santiago?

Camino de Santiago to przeżycie bardzo ciekawe. Usłyszałem o nim w 2013 roku, słuchając radia w księgarni. O Camino opowiadał młody człowiek, podróżnik Łukasz Supergan. Mówił, że idzie do Santiago de Compostela. On szedł z Warszawy i akurat wtedy był na trasie w Poznaniu. Wyszukałem wtedy informacje o nim i zacząłem śledzić jego bloga. Tak mnie to wciągnęło i poruszyło, że idąc i nie wiedząc co będzie jutro, ani co będzie wieczorem, zawierzył drodze i to mu się spełnia. Tak mnie to wkręciło, że śledziłem na bieżąco jego drogę do Santiago. Zacząłem szukać informacji o możliwości pielgrzymowania. Okazuje się, że przez całą Europę prowadzą szlaki. Parę lat później, Marek Kamiński, słynny podróżnik, przeszedł szlak z Królewca do Santiago, ale przez północ Polski. Łukasz Supergan szedł warszawską drogą, a Marek Kamiński szedł wybrzeżem Bałtyku, potem przez Niemcy itd. W ogóle dawniej to polegało na tym, że wychodziło się z domu i wracało się do domu.

Przyznam, że i ja jestem pod wrażeniem dorobku podróżniczego Łukasza Supergana, jego wypraw, np. tej przez Izraelski Szlak Narodowy, po górach Gruzji i Rosji, przejścia łańcuchem Alp, czy też wejścia na szczyt Pik Lenina (7134 m n.p.m.), należącego do trofeum Śnieżnej Pantery. Niesamowity człowiek z pasją, podróżnik. Ale wróćmy do Camino. Czy to, co czytał Pan w relacjach Łukasza z Camino sprawdziło się także u Pana? Chodzi mi o zawierzenie drodze...

Oczywiście... Pierwsze dwa dni były bardzo nerwowe. Wyjście z Oviedo, optymizm, a potem się okazuje, że trzeba iść w górę. I tu ogromne znaczenie ma ciężar plecaka. Starałem się nie zabierać wielu rzeczy. Czytałem wskazówki innych pielgrzymów, wiedziałem, że trzeba zabrać jak najmniej, ale to po części mi nie wyszło, bo wziąłem rzeczy, których na następne Camino bym nie zabrał.
Ale wracając do zawierzenia drodze... Pierwszy nocleg w Grado, zachodzę do albergue na 19:30. Zamknięte. Idę do drugiego – „completo”. Idę do trzeciego – „completo”. Jest już 20:30. Miejscowi są bardzo życzliwi – „Chodź tutaj, może będzie drożej, ale na pewno Cię przenocują”. Zachodzimy – hotel auto bar. Hiszpan patrzy na mnie, uśmiecha się – „completo”. Ale ja mówię: „Nie mam gdzie iść, daj mi się przespać tu na podłodze”. Powiedział mi, żebym usiadł przy barze, a on za chwilę do mnie podejdzie. Odpoczywam, zamówiłem szklankę piwa. Podchodzi do mnie i mówi do mnie po hiszpańsku. Kiedyś myślałem, że znam hiszpański, ale na Camino okazało się że znam, ale „pokito”... Rozumiałem jednak, co mówił. Powiedział, że obok ma mieszkanie i jak nie muszę mieć kwitu, to mnie tam zaprowadzi, zapłacę 15 euro i będę spał. No dobrze. Wypiłem piwo, poszliśmy. W pokoju dwuosobowym jestem sam, jest łazienka, następnego dnia mam oddać klucz. Zgodziłem się. Przespałem elegancko. Na drugi dzień odniosłem klucz, ale myślę sobie, że tego dnia jak pójdę szybciej, to zdążę dojść, zanim kolejne albergue będzie zajęte. Ale niestety, nie da rady iść szybciej. Jest gorąco. Trafiłem na super pogodę, przez te 19 dni, 2 dni mżyło, bo nie można nazwać tego deszczem. Dochodzę do Salas i ta sama sytuacja, nie mam gdzie spać. Teraz powiem o ważnej rzeczy. Camino polega na tym, że tę pielgrzymkę odbywa się samemu. Idzie się z ludźmi, mijamy się, ale każdy idzie sam. Na pierwszym etapie mijałem się z dwójką Hiszpanów i właśnie z tym Łotyszem, o którym wspomniałem na początku naszej rozmowy. Pozdrawialiśmy się po drodze „Buen Camino”, pytaliśmy się wzajemnie, czy wszystko dobrze. Na drugi dzień w Salas ten Łotysz mnie poznał i zawołał do siebie. I później okazało się, że mnie uratował. Zaprowadził mnie do swojego albergue, które było całkiem z boku. Sam na pewno bym tam nie trafił. I tu chodzi o to, że doświadczałem tego, jak droga sama się układa. Jeżeli przestaniesz się przejmować i zawierzysz drodze i przestaniesz myśleć o tym, co to będzie, to będzie. I będzie dobrze. Takie nieoczywiste sytuacje zawsze się rozjaśniały i na koniec dnia było bardzo dobrze.

Czy trasą Primitivo wędruje dużo ludzi?

Camino Primitivo jest jednym z najdzikszych szlaków i najmniej uczęszczanych. Dla przykładu drogą francuską Camino Frances idzie około 170 tys. pielgrzymów rocznie, a Camino Primitivo około 10-15 tys. pielgrzymów rocznie. Jest też droga portugalska Camino Portugues, którą przemierza 40-50 tys. pielgrzymów rocznie. Na naszej trasie utworzyła się grupka około 10 osób. Mijaliśmy się na poszczególnych etapach, nocowaliśmy w różnych miejscach, ale w końcu trafialiśmy na siebie. Szło troje Czechów, dwóch Hiszpanów, czterech Niemców, Łotysz, ja.

Czy spotkał Pan rodaków?

Dopiero niemalże na samym końcu drogi. Na przedostatnim noclegu, przed samym Santiago, spotkałem dwie Polki i przy kolacji porozmawialiśmy sobie po polsku. A potem to już po powrocie z Fisterry, w Santiago, kiedy zatrzymałem się specjalnie w albergue przy samym dworcu, bo miałem rano pociąg do Madrytu. Tam zanocowałem, okazało się, że Polka też poznała, że jestem Polakiem. Trzy Polki spotkałem na tej trasie. Kilka osób spotkałem w Fisterze, ale to byli turyści, którzy przyjechali autokarem i kilka osób w samym Santiago pod katedrą, ale to też była wycieczka.

Jak na pielgrzymów reagują Hiszpanie?

Szlak przechodzi przez gospodarstwo, jest dom, droga przez podwórko i obok zabudowania gospodarcze. Siedzą ludzie, jedzą obiad i co parę minut, jak ktoś przechodzi, to oni krzyczą „Buen Camino!”. Oni się z tego cieszą, że pielgrzymi tamtędy przechodzą, przynajmniej na tej trasie.
Ja zwykle wychodziłem dość późno. Inni się spieszyli, bo chcieli iść i dojść wcześniej, a potem Ci, którzy wyszli po mnie, to i tak mnie przeganiali. Ale tak było głównie w Asturii, tam gdzie szliśmy przez góry. Bo w sumie na te 320 km, to było prawie 7 km podejść i 7 km zejść.

To rzeczywiście spore przewyższenie...

Tak, ale większość z tego była w pierwszym tygodniu, w Asturii, bo potem już pod Lugo, kiedy weszliśmy do Galicji, było płasko i wtedy okazało się, że to ja jestem lepszym piechurem i już wtedy się nie dawałem. Jednak przez góry w Asturii wszyscy mnie wyprzedzali. I kiedy siedzi się na poboczu, z boku trasy, idą pielgrzymi i wołają: „Buen Camino!”. Każdy się pyta: „Wszystko dobrze? Masz wodę? Na pewno wszystko dobrze?”. To było wzruszające. Po trzech, czterech dniach już wiedzieliśmy, kto jak ma na imię. Jak zobaczyłem przed sobą czyjąś sylwetkę, to po kolorze plecaka, kształcie sylwetki już wiedziałem, kto idzie przede mną, czy go dogonię czy nie. Był czas na rozmyślanie o tym, po co się idzie, dlaczego się idzie. Każdy z pielgrzymów szedł z jakąś intencją, niósł też intencję znajomych, którzy go prosili, niósł intencję spotkanych po drodze ludzi i to wszystko skupia się w katedrze w Santiago.

Jak to się stało, że doszedł Pan wcześniej niż zamierzał?

Tak mnie poprowadziła droga, tak miało być. Zawierzyłem drodze. Myśmy z tym Łotyszem przez ostatnie cztery czy pięć dni szli prawie razem, bo wychodziliśmy razem, zachodziliśmy do albergue razem, razem jedliśmy posiłki. Specjalnie przed Santiago zwolniliśmy, zatrzymaliśmy się w Pedrouzo, gdzie jest polskie albergue, ale niestety w maju było jeszcze nieczynne. Teraz czytam, że już jest czynne. Prowadzone jest przez polskiego księdza i tam chciałem nocować. Musieliśmy skorzystać z noclegu w sąsiednim albergue. Potężne, ponad 400 miejsc noclegowych, a zajęte było około 60. Ale to była druga połowa maja, czyli u nich to dopiero początek sezonu.
Weszliśmy do Santiago w poniedziałek. Mogliśmy już w sumie w niedzielę, bo byliśmy 4 km przed Santiago, ale byśmy zaszli wieczorem, a chodziło o to, żeby wejść na plac i spojrzeć na katedrę świeżym, wypoczętym, a nie umordowanym po 30 km.

Zwłaszcza, że mieliście jeszcze kilka dni zapasu...

Otóż to. Co się okazuje? Że Ci, którzy spieszyli się i doszli w niedzielę, byli na mszy, ale Botafumeiro czyli ten największy trybularz na świecie był nieczynny. A w poniedziałek było jakieś lokalne święto i Botafumeiro został uruchomiony. Można było zobaczyć, poczuć ten zapach. To droga nas tak poprowadziła. Tak miało być.

Czy pojawiły się wątpliwości, żeby w ogóle wyruszyć?

Nie. Tak jak powiedziałem, usłyszałem o Camino w 2013 roku, w 2014 roku już zacząłem się nakręcać, a w 2015 w grudniu po świętach, tak mnie złapała rwa kulszowa, że wylądowałem na blisko 2 tygodnie w szpitalu. No i sobie myślę: „Koniec Twoich marzeń”. To tak jest, że jeżeli zarazisz się Camino, to nie ma mowy, pójdziesz! I wtedy w 2016 roku nie nadawałem się do niczego, nie mogłem chodzić, zachorowałem na prawą nogę. Ponieważ ją oszczędzałem, to lewa mi wysiadła. Myślę sobie: „No teraz to już w ogóle będziesz miał Camino”. I powoli, powoli zacząłem coraz lepiej chodzić, przestał dokuczać mi kręgosłup. Rozpocząłem ćwiczenia i rehabilitację, trochę gimnastyki, żeby jednak spełnić swoje wielkie marzenie. I udało się.

Czy pamięta Pan moment z całego szlaku, który najbardziej zapadł Panu w pamięci?

Oj tak! To był czwarty lub piąty etap z Berducedo do Grandas de Salime, czyli tzw. Ruta de los Hospitales. Piękny teren, najwyżej położony na trasie Camino Primitivo. Cały dzień idzie się tylko trasą. Owszem, można iść alternatywnie przez inne miejscowości, ale w momencie, kiedy dopisuje pogoda, warto iść przez Ruta de los Hospitales. To miejsce jest wyjątkowe nie tylko dlatego, że jest tam po prostu pięknie, ale też dlatego, że nie ma się wtedy w ogóle kontaktu z cywilizacją, nie ma żadnych miejscowości. Przechodzi się przez wioskę, która składa się z trzech domów z kamienia na samym szczycie góry. Nie ma żywej duszy, nie ma skąd nabrać wody, nie ma gdzie kupić kawy. I tak przez ponad 20 km, na wysokości 1200 m n.p.m. Ale widoki były obłędne.

Słyszałam, że Hiszpanie też są wspaniali...

I to jak! Wystarczy, że człowiek próbuje z nimi porozmawiać w ich języku, to zaraz są bardzo rozmowni. I bardzo pomocni. Podam taki przykład. Idę przez miejscowość, rozglądam się za kawą, wiem, że gdzieś musi być bar. Po przeciwnej stronie ulicy, pod drzewem, stoją stoliki, ale tam nic nie ma, patrzę po przeciwnej stronie, nie ma żadnego szyldu ani nic. Spoglądam w szybę wystawową, siedzi dziadek przy stoliku, około 90 lat. Puka laską w szybę, woła mnie i pokazuje, że kawa jest. Czyli znowu droga zadziałała. Wchodzę, siadam w klimatyzowanym pomieszczeniu. A cały dowcip polega na tym, że ci wszyscy, którzy tam przychodzą, a chcą wypić kawę na zewnątrz, to przychodzą później i idą przez przejście dla pieszych do stolików naprzeciwko. A ja przeszedłbym koło baru, gdyby nie ten przemiły starszy człowiek.
Jednego dnia pewna Hiszpanka nas uratowała, bo wskazała nam właściwą drogę i dzięki niej zdążyliśmy do albergue dosłownie na kilka minut przed zamknięciem. A było to tak. Szliśmy z Łotyszem. Wpadliśmy w gadkę, zaczęliśmy się podśmiewywać, żartować. Wyprzedzało nas stado krów. Idziemy dalej, zatrzymujemy się przy domku, patrzymy – jest kran. Pukamy, pytamy czy możemy się napić. Nikogo w domku nie ma. Najwyżej jak usłyszą szum wody, to nam zwrócą uwagę. Odkręcam, leje się woda, podjeżdża samochód, a z samochodu wysiada Pani, Hiszpanka. Zaczynamy rozmawiać. Ponowiłem więc pytanie o wodę. Odpowiedziała: „Bierz pielgrzymie, to dla was jest zrobiona ta woda.” Po chwili kobieta zapytała dokąd my idziemy i co tu robimy, przecież przeszliśmy już 3 km za znakiem i musimy się wrócić. Byliśmy bardzo zaskoczeni, bo żadnego znaku nie zauważyliśmy. Okazało się, że był, ale słabo widoczny. Tego dnia zrobiliśmy ponad 45 km. Wysiłek sprawił, że szliśmy nieuważnie i pozwoliliśmy sobie na trochę luzu. Ale co dalej, czy zdążymy do albergue, które zamykają o 22:00? Wracamy, 3 km pod górę. Wpadamy do albergue o 21:55... I znów się udało!
Przydarzyła mi się jeszcze jedna ciekawa historia. Na jednym z postojów dogoniliśmy znajomych, którzy przemierzali szlak w tym samym czasie, co my – Czechów i Hiszpanów. Przysiadamy się do sąsiedniego stolika. Usłyszałem, że jeden z Hiszpanów wspomina coś o Grenadzie, a ja Grenadę bardzo dobrze znam. Pytam więc, kto wspomina o Grenadzie. Odzywa się Hiszpan i mówi, że jest właśnie z Grenady. Kolejne zaskoczenie. Ja w Grenadzie byłem kilkanaście razy. Przysiadł się do nas, zaczęliśmy miłą rozmowę, podczas której przyznałem się, że mój zięć pochodzi z Grenady. Na mapie pokazałem mu dokładne miejsce, a on na to: „Słuchaj! Ja mieszkam 300 metrów od niego”. Takie to są spotkania na Camino!

Jak na Pana decyzję o wyruszeniu na Camino zareagowała Pana najbliższa rodzina?

Moją rodzinę od wielu lat przygotowywałem. Małymi kroczkami. Aż w końcu powiedziałem, że idę. Miałem iść Camino del Norte z Irunu, ponad 800 km, ale żona i córka sprzeciwiły się. Spuściłem więc z tonu i poszedłem z Oviedo. Ale Camino del Norte... kto wie... może kiedyś?

Jakby Pan mógł zachęcić osoby, w których dopiero kiełkuje myśl o wyruszeniu na Camino? Być może jest to ich wielkie marzenie, ale pojawiają się przeszkody w postaci wielu obaw, niepewności...

Niektórzy moi klienci wiedzieli, że myślę o Santiago. Któregoś dnia przyjechała do mnie klientka i mówi: „Panie Marku, wybiera się Pan jeszcze do Santiago?”. Mówię: „Tak, myślę o tym cały czas, ale ta noga, wie Pani, jeszcze kuleję, przejść nie mogę kilometra bez bólu.”. A ona na to: „To proszę bardzo to dla Pana, przywiozłam z Santiago”. I podarowała mi muszę św. Jakuba, symbol Camino de Santiago. Pytam więc: „Była Pani?”, odpowiada: „Tak byłam.” Myślę, że z Pułtuska na pewno parę osób było, zachęcam więc również ich do podzielenia się doświadczeniem Camino. I muszla św. Jakuba wisiała w moim domu. Patrzyłem na nią, było coraz bliżej. Miesiąc przed wyjazdem do Hiszpanii kupiłem sobie dobre buty, ale musiałem je rozchodzić. Buty muszą mieć podeszwę z dobrą amortyzacją, podeszwę najlepiej vibram. Ale też musi być ona miękka, ponieważ są na trasie odcinki asfaltowe. Miałem też sandały i też się sprawdziły. Należę do polskiej grupy Camino de Santiago na Faceboooku. Tam wiele osób pyta jak to jest iść samemu. Bo tam się idzie samemu. Człowiek jest zdany na siebie. Ale to jest bardzo dobre. Jak zachęcić? Myśleć o tym, myśleć, a droga sama Cię wezwie.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo pultusk24.pl




Reklama
Wróć do