Reklama

Moim szczęściem jest być blisko Boga - wywiad z pastorem Piotrem Dampsem

25/12/2022 15:00

Kościół zielonoświątkowy „Kościół dla Pułtuska” działa w Pułtusku od ponad 8 lat, za sprawą pastora Piotra Dampsa. Jak katolik stał się protestantem? Dlaczego zdecydował się stworzyć tu alternatywną wspólnotę chrześcijańską? Jak wspomina początki kościoła? Z Piotrem Dampsem rozmawiała Anna Morawska.

W tym roku minęło osiem lat, odkąd zaczął działać Kościół dla Pułtuska. Jak, po takim czasie, odnajduje się Pan w mieście? Co Panu przyświecało zakładając w Pułtusku protestancką wspólnotę?

Nie mogę powiedzieć nic złego, chociaż na początku, kiedy tu przyjechałem, byłem faktycznie przerażony, głównie takim zaniedbaniem miasta. Ludzi zacząłem poznawać zdecydowanie później. Dziś mogę powiedzieć, że Pułtusk wygląda zupełnie inaczej, bardziej pozytywnie. Natomiast celem mojego przyjazdu było to, żeby w Pułtusku była alternatywa dla ludzi. Jak wiemy, chrześcijaństwo jest bardziej złożone, niż nam się wydaje, nie jest czarno-białe, zerojedynkowe. Historia kościoła pokazuje, że chrześcijaństwo ma większy i szerszy wymiar, niż jakieś zamknięte ramy, no i my jesteśmy jednym z takich odłamów, które chcą się cieszyć Bogiem, radować Bogiem. Ja nie uznaję religii – ale żebym był dobrze zrozumiany – mówiąc religia mam na myśli pewien system, który każe człowiekowi myśleć tak, a nie inaczej, postępować tak, a nie inaczej, pozbawiając człowieka samodzielnego myślenia, prawa do zadawania pytań. Religia dla mnie jest pewnym zbiorem nakazów, przepisów, które mówią, że masz zachowywać w określony sposób, a jeśli nie, to poniesiesz karę. Natomiast historia oświecenia pokazuje nam, że ludzie zaczęli pytać, czy nauka wyklucza wiarę, czy wiara wyklucza naukę. Dzisiaj wiemy, że nie, ale dawniej, chociażby w czasach Lutra, zadawanie takich pytań było nie do pomyślenia. Chrześcijaństwo jest bardziej kolorowe, niż nam się wydaje i bardziej złożone, choć w swojej postaci bardzo proste, natomiast ideologie, które sobie ludzie dorzucili, cały system funkcjonowania, to komplikują, stawiają mury.

Zakładam, że jak większość z nas, pochodzi Pan z rodziny katolickiej, a więc decyzję o zmianie wyznania podjął Pan w dorosłym życiu. Jak do tego doszło?

Byłem katolikiem, tak. Miałem chrzest, komunię, bierzmowanie, byłem ministrantem i zawsze byłem blisko kościoła. Kościół zawsze mnie pociągał, ale wówczas, w latach 80., jako instytucja zupełnie inaczej funkcjonował i był postrzegany bardzo pozytywnie.
W tamtym czasie o takim kościele jak nasz w ogóle nie miałem pojęcia, nie wiedziałem, że takie kościoły istnieją. Do pastora zaprowadziła mnie moja mama, ale nie pamiętam po co ona tam wtedy poszła. I kiedy rozmawiała z pastorem wyszedł jakiś człowiek w tatuażach, widać, że po więzieniu, i zaczął mówić o Jezusie. Mi się zawsze kojarzyło, że o Jezusie to raczej zawsze mówią ludzie w sutannach albo w garniturach, a ten człowiek, jak się okazało, był narkomanem, przez 17 lat brał heroinę, tzw. kompot polski. I zaczął opowiadać swoją historię, swoje świadectwo. Ja wtedy byłem na etapie takiego buntu, byłem rockandrollowcem, hipisem, miałem bardzo długie włosy (wiem, że teraz tego nie widać). Jako 15-latek pierwszy raz pojechałem do Jarocina, pociągiem, na gapę z kumplami. W każdym razie zainspirował mnie ten człowiek i to, że on nie miał w tym żadnego interesu, chciał tylko podzielić się po prostu historią swojego życia. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, to jak można poświęcić swoje życie dla Boga, tak naprawdę, w całości. Potem poszedłem do tego kościoła (protestanckiego. przyp. red.), a tam zero obrazów, jakiś koleś w garniturze stoi i zaczyna mówić kazanie. I wtedy dotarło do mnie, że naprawdę jestem zgubiony.
To było coś takiego, że przeniknęło mnie całego i całe moje serce. Gdy stamtąd wyszedłem, byłem skołowany i w szoku, że człowiek, który stoi tam i mnie nie zna, opowiada o mnie. Nawet miałem za to do niego pretensje, więc podszedłem i powiedziałem „dlaczego mnie Pan publicznie obraża?” A on mówi - „ja mówiłem o każdym z nas, że pewnego dnia, czy chcemy czy nie, będziemy musieli umrzeć. Podatki kiedyś przestaniemy płacić, ale kiedy staniemy przed Bogiem, to jak myślisz, jak będzie wglądało twoje życie po śmierci?” To był przełom. Bo mi się wydawało, że jak chodzę do kościoła, biorę udział w uroczystościach i czasem czuje się blisko nieba, to jest dobrze, a to było tylko uczucie. Natomiast w tamtym momencie to było coś więcej, coś czego nie jestem nawet w stanie opisać słowami. I na pewno nie była to kwestia żadnej manipulacji, bo trochę się znam na tych technikach. Mam dystans do pewnych rzeczy, potrafię wyczuć człowieka, jego intencje, więc podchodzę do wielu ludzi z dystansem i spokojem. Później zresztą pracowałem w ośrodku dla osób uzależnionych, jako wychowawca.

Już będąc pastorem?

Jeszcze nie, ale to była jakby taka droga przygotowań. To był ośrodek w Łękinie i w Broczynach, na Kaszubach, między Szczecinkiem a Słupskiem. Tamten pastor wtedy powiedział, że mam takie powołanie duszpasterskie i faktycznie zobaczyłem, że ta praca daje mi frajdę. Jednym z moich podopiecznych był były trener reprezentacji Polski w tenisie ziemnym - wydawałoby się, że to człowiek, który ma wszystko. Mówił, że grał w każdym miejscu na planecie poza Antarktydą, więc zwiedził cały świat, ale kokaina była od niego mocniejsza. To było niesamowite, że spośród dziesiątków ośrodków monarowskich czy zoz-owskich trafił do naszego, chrześcijańskiego. Potem wróciłem do Warszawy i wtedy pastor stwierdził, że warto wykorzystać mój potencjał i założyć jakiś kościół przy współpracy z Ligą Biblijną. Podjęliśmy decyzję, że będzie to Pułtusk. Był to 2013 rok. I pamiętam, jak przyjechałem tutaj pierwszy raz i pomyślałem sobie „Boże, co to jest za miasto, tak blisko Warszawy, a jaka przepaść”, dla mnie to było nie do pomyślenia.

W jaki sposób zakładał Pan Kościół dla Pułtuska?

Moje założenie było takie, że nie agituję. Mieliśmy tutaj dwie rodziny, z którymi zaczęliśmy się spotykać i powiem tak – Bóg sam ludzi przyprowadza. Swoje robi też Internet, moje kazania są dostępne na kanale na YouTube na Facebooku. Jestem czasami zszokowany ilością wejść, dużo ludzi nas ogląda nie tylko w Polsce, ale i z Irlandii czy Anglii. Dostajemy wiadomości typu „dzięki za kazanie”, za wstawiony link. Sporo ludzi z Pułtuska do mnie pisze. Ale zdarza się też, że ktoś mnie obraża, jak jeden pan, znany tutaj społecznik, który napisał do mnie, że to, co mówię, jest wyuczoną manipulacją i jakaś organizacja mnie przygotowuje do tych kazań. A ja uczyłem się, co prawda kiedyś, jak czytać kazania – skończyłem seminarium teologiczne – ale nigdy nie wyobrażałem sobie mówienia kazania takim tonem jak ksiądz. Ja jestem pozytywnym szaleńcem, przynajmniej taką mam nadzieję, że postrzeganym pozytywnie. Moje kazania są żywe, spontaniczne, ja to przeżywam, nie potrafiłbym stać za kazalnicą czy pulpitem i nie mieć interakcji z człowiekiem, nieraz nawet coś zaśpiewam.

W ogóle w kościele protestanckim chyba bardzo dużą rolę odgrywa muzyka?

Tak, mieliśmy nawet dosyć profesjonalny zespół, organizowaliśmy koncerty, nawet dużo osób przychodziło z miasta na te koncerty. Dalej o tym myślimy, ale nie jest to takie proste jak kiedyś. 

Jak dziś wygląda Kościół dla Pułtuska?

Dzisiaj mamy fajną społeczność, postrzeganą pozytywnie, mamy dobre relacje z panem burmistrzem, bardzo dobre relacje z panem starostą. Myślę, że po tych latach już nie musimy nikogo do siebie przekonywać, że nie jesteśmy żadną sektą. Z resztą, nawet w Biblii jest napisane, że pierwszych chrześcijan nazywano sektą, bo dla żydów w tamtych czasach byliśmy taką sektą właśnie. Dziś mamy ustawę państwo – kościół, jeszcze Leszka Milera, który był premierem. Udzielam ślubów konkordatowych, jestem urzędnikiem państwowym w momencie, gdy udzielam ślubu, przedstawicielem tzw. urzędu stanu cywilnego. W koloratce staram się nie chodzić, ale mam taki obowiązek. Kiedy udzielam ślubu lub chrztu trzeba mieć tzw. strój liturgiczny.

Tak na zakończenie rozmowy - mamy ciężkie czasy pod różnym względem, za naszą granicą jest wojna. Czy ma Pan jakiś pozytywny przekaz dla naszych Czytelników na święta?

Kiedyś zaczepiła mnie jakaś pani na ulicy, stwierdziła, że wyglądam na szczęśliwego i zapytała, dlaczego taki jestem. Odpowiedź na to pytanie miałem tylko jedną, że jest to zapisane w jednym z psalmów dawidowych i brzmi tak: „moim szczęściem jest być blisko Boga”. To jest moja recepta na szczęście. Człowiek szuka tego szczęścia w różnych rzeczach i może je odnajduje, ja nie twierdzę, że nie może tak być. W moim przypadku moim szczęściem jest być blisko Boga, żyję z Panem Bogiem tak na serio, na 100% - albo wszystko, albo nic. To tak, jakbym moją żonę kochał tylko w niedzielę, a od poniedziałku do soboty traktował jak powietrze lub zwracał się do niej tylko wtedy, gdy potrzebuję pomocy. Moja relacja z Bogiem jest bardzo partnerska, choć ja jestem w niej tylko człowiekiem, ale te relacje są przyjazne, on jest do mnie pozytywnie nastawiony.
A na zakończenie chciałbym wszystkim mieszkańcom życzyć naprawdę spokojnych, bożych świąt i żebyśmy pamiętali, że istotą świąt nie jest tylko stół, miła atmosfera i prezenty, ale to, żebyśmy pamiętali (i tu zacytuję Ewangelie Jana 3 16-17) – „Albowiem Bóg tak umiłował świat, że syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto w niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne, bo nie posłał Bóg syna na świat, żeby sądził świat, ale żeby został przez niego stworzony”.

Dziękuję bardzo za rozmowę

 

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo pultusk24.pl




Reklama
Wróć do