Reklama

JUBILEUSZ 580-LECIA LO - wspomnienia absolwentów cz. 1

04/06/2022 15:00

11 czerwca odbędzie się bardzo ważna uroczystość – obchody Jubileuszu 580-lecia Liceum Ogólnokształcącego im. Piotra Skargi w Pułtusku, najstarszej szkoły średniej w Pułtusku. Szkoła szczyci się również trzecim miejscem po płockiej Małachowiance i Liceum Ogólnokształcącym im. Kazimierza Jagiellończyka w Sieradzu wśród najstarszych liceów w Polsce. Pułtuskie Liceum bez wątpienia jest dumą naszego miasta, to szkoła z historią. W 1440 roku biskup płocki Paweł Giżycki powołał szkołę przy kolegiacie pułtuskiej. Wykładowcami zostali magistrowie Akademii Krakowskiej, m.in. Jan z Głogowa. W szkole kształcili się m.in. Andrzej Batory, Jerzy Ossoliński, Maciej Kazimierz Sarbiewski, Wiktor Gomulicki, a wykładali: Jakub Wujek, Piotr Skarga, Andrzej Bobola. Jubileusz 580-lecia Liceum przypadał w 2020 roku. Jednak pandemiczne obostrzenia przeszkodziły w uczczeniu tej ważnej daty w roku jubileuszowym. Obchody przeniesiono na 2022 rok i już dziś serdecznie zapraszamy do udziału w wydarzeniu. Zanim jednak spotkamy się 11 czerwca w murach Liceum Ogólnokształcącego im. Piotra Skargi, zachęcamy do lektury wspomnień absolwentów. Dziś publikujemy wspomnienia Doroty Polewaczyk, Tadeusza Nalewajka, Wojciecha Dębskiego oraz Zdzisława Pieńkosa.

***
Jestem 15-letnią dziewczyną. Składam dokumenty do sławnego Skargi. Czuję dreszcz emocji. Razem z przyjaciółką idziemy do sekretariatu szkoły. Po drodze spotykamy, podobnych nam, mocno zestresowanych młodych ludzi przybyłych do budynku zacnego Liceum w tym samym celu, co my. Hol ciemnym, ludzi dużo, kolejka do sekretariatu (który, notabene, znajdował się w zupełnie innym miejscu niż obecnie) długa. Atmosfera wśród oczekujących napięta. Ja i moja przyjaciółka bacznie obserwujemy miny wychodzących. Niepokój wzrasta w nas coraz większy. Opuszczający sekretariat wychodzą wystraszeni, co odważniejsi udają, że wszystko jest ok. Próbujemy się dowiedzieć, co (kto?) w sekretariacie wzbudza w przyszłych uczniach Liceum Ogólnokształcącego takie emocje. Uzyskujemy odpowiedź. To pani sekretarka. Postać powszechnie szanowana, z wielką charyzmą. Osoba nobliwa, która na pierwszy rzut swego sprawnego oka ocenia przydatność kandydata do nauki w „Skardze” oraz głośno i wyraźnie dzieli się swoimi spostrzeżeniami z otoczeniem. Mimo narastającego strachu dzielnie stoimy w kolejce. Przecież bardzo chcemy się dostać do tego właśnie „ogólniaka”. Głos dochodzący zza drzwi nie brzmi przyjaźnie. Jest suchy, rzeczowy, boleśnie szczery. No cóż, przychodzi moja kolejka. Nogi drżą, w środku zamiast wnętrzności – galaretka. Już przygotowuję się na pierwsze słowa pani sekretarki skierowane pod moim adresem. Pani uważnie przegląda moje dokumenty. Z dokumentów przenosi wzrok na mnie. Ja truchleję w tym momencie. Już jestem gotowa na ocenę mojej skromnej osoby. Postanawiam dzielnie znieść ostre słowa szkolnej alfy i omegi. Słucham… i nie mogę uwierzyć. Dorota Wiśniewska, Dorotko, jak ty wyrosłaś. To już u nas teraz będziesz się uczyć. Mój Boże, jak ten czas szybko leci. Wydaje mi się, że tak niedawno Reniusa (to moja mama) ukończyła naszą szkołę.
Groźna pani sekretarka w okamgnieniu zamieniła się w życzliwą i dobrą kobietę o wielkim sercu. Taka była, ta niedostępna i postrach siejąca wśród kandydatów, pani sekretarka. Piszę tu o Pani Halinie Guzowskiej, kobiecie, która całe swoje życie zawodowe związała z naszym ogólniakiem. Pani Halina Guzowska bardzo szybko okazała się być dobrą i życzliwą kobietą. Pomagała we wszystkim. Była dobrym duchem tej szkoły. To ona sprawiła, że mój strach przed nową szkołą odpadł ode mnie. Potrafiła w uczniach wzbudzić siłę, dodawała otuchy w trudnych chwilach. Potrafiła też ganić i krytykować. Oczywiście zwykle miała rację. I my tę jej krytykę przyjmowaliśmy z pokorą i liczyliśmy się z jej zdaniem. Pani Halina pokochała młodzież.
Ona była pierwszą osobą, z którą miałam osobisty kontakt w swojej nowej szkole. Potem przyszła kolej na nauczycieli. Wśród nich byli również tacy, którzy uczyli moich rodziców. Pani Olga Maliszewska uczyła moją mamę historii, a mnie historii i WOS-u. Profesor Stanisław Rutkowski o wdzięcznym pseudonimie „Minusik” uczył nas obydwie geografii. Dlaczego takie przezwisko? Nietrudno zgadnąć. Pan profesor do każdej oceny, którą stawiał dodawał słynny minusik. Pani Bogumiła Luśtyk uczyła języka polskiego mojego tatę, a kilkadziesiąt lat później również mnie.
Do Liceum Ogólnokształcącego im. Piotra Skargi uczęszczała również moja córka Julita (matura rocznik 2009). Ona na swojej edukacyjnej drodze spotkała Profesora Zdzisława Pieńkosa – nauczyciela historii – z którym ja też miałam zajęcia będąc uczennicą tegoż liceum. Pan Zdzisław Pieńkos to postać charakterystyczna. Bardzo wymagający, konkretny, srogi nauczyciel. W nas, uczniach, budził respekt i trwogę. Rozpoczynał lekcję sprawdzając listę obecności. Potem uważnie przyglądał się klasie, charakterystycznym wąsem pocierając wąsy. Kierował wzrok na dziennik i... zastanawiał się, kogo wywołać do odpowiedzi. Za moich czasów Pan Profesor odpytywał przy tablicy, dlatego nikt z wywołanych nie miał specjalnych szans na pomoc ze strony klasy. Podczas gdy Profesor analizował sytuacje związane z naszymi ocenami i według własnego uznania „wyrywał” do odpowiedzi, w nas zamierały dusze.
Chodziłam do klas o profilu humanistycznym, więc lekcji historii mieliśmy dużo i kontakt z Profesorem Pieńkosem częsty. Mimo to, każdy początek lekcji był dla większości z nas trudny do przeżycia. Nawet, jak byliśmy dobrze przygotowani do lekcji, to ten czas oczekiwania na wywołanie do odpowiedzi powodował ciarki na karku. Wszyscy oddychaliśmy z ulgą w momencie, gdy profesor zamykał dziennik. Wiedzieliśmy, że najgorsze już za nami. Teraz rozpocznie się fascynująca opowieść o zamierzchłej przeszłości. My słuchaliśmy tych opowieści jak zahipnotyzowani.
Ja historię lubiłam bardzo, ale zdecydowanie bardziej wolałam czytać książki o tematyce historycznej niż uczyć się zadanych lekcji. Miałam w klasie kolegę o takim samym nazwisku jak koje. Kiedy słyszałam „Wiśniewski proszę” – to dopiero po dość długiej chwili mogłam odetchnąć z ulgą. Tym razem to nie ja. Lekcje historii, poza krótkimi momentami grozy, były wspaniałe. Profesor opowiadał, a nie przerabiał materiał. Opowiadając, wychodził dużo poza program i podręcznik, ale nam to nie przeszkadzało. Mieliśmy więcej do nauki, ale czuliśmy, że to jest właśnie dla nas. Historia przekazywana nam przez Pana Zdzisława była przedmiotem wykładanym z wielką pasją. Moja córka, zanim poszła na pierwszą lekcję historii, usłyszała od starszych kolegów: „Macie historię ze Zdzichem. Będzie ciężko.” Było ciężko. Musiała dużo się uczyć. Pan Profesor nadal budził w swoich uczniach respekt i szacunek. Nadal był stanowczy, bardzo wymagający i konsekwentny. Zmienił metody pracy. Nie pytał już przy tablicy, ale robił słynne kartkówki. Julka nie żałuje czasu poświęconego na naukę historii. Jest teraz studentką prawa (w 2010 r. - przyp. red.).
To miały być moje wspomnienia z czasów nauki w Liceum Ogólnokształcącym. Stały się też wspomnieniami moich rodziców i moje córki. Wspomnienia trzech pokoleń złączyły się w jedno. Liceum Ogólnokształcące im. Piotra skargi wrosło na zawsze w życie mojej rodziny. Zawsze będzie obecne w naszych wspomnieniach. Moi rodzice, ja i moja córka, stanowimy cząstkę tej wielkiej społeczności budowanej przez wieki.

Dorota Polewaczyk (zd. Wiśniewska)
Matura rocznik 1982


***
Do czasów licealnych zawsze wracam z sentymentem, bo były to czasu mojej młodości, wkraczania w dorosłość. Z tego okresu pozostały mi nie tylko zdjęcia i wspomnienia, ale też przyjaźnie i bliskie znajomości, które staram się pielęgnować do dziś. W murach LO przeżyłem wiele radosnych chwil, ale pamiętam reż i te nieprzyjemne, wręcz upokarzające dla mnie, wówczas młodego przecież człowieka. Szczególnie utkwił mi w pamięci epizod z 30 kwietnia 1974 r. (tuż przed pochodem pierwszomajowym), kiedy to ówczesny dyrektor szkoły wezwał chłopaków z całej szkoły w celu zweryfikowania długości naszych włosów. A zaznaczyć muszę, że zgodnie z ówczesną modą, większość z nas miała długie fryzury a’la Beatlesi czy Rollingstonsi. Mimo naszych protestów dyrektor kategorycznie polecił obcięcie niesłusznie ideologicznie czupryn, żeby w czasie obowiązkowego pochodu prezentować się z właściwą powagą, należną maturzystom w czasach głębokiego PRL-u. Buntowaliśmy się strasznie, mieliśmy po 18 lat, szkoła to przecież nie zakład karny. Jednak w obliczu poważnych sankcji, w tym nawet niedopuszczenia do matury, musieliśmy ulec. Fryzjer wyrok wykonał, ściął moje modne, bujne loki. Dobrze, że zmieniły się czasy i współczesna młodzież może nosić się jak chce i nikt jej za to nie indoktrynuje, bo przecież ani postawy moralnej, ani poziomu inteligencji nie mierzy się długością włosa.

Tadeusz Nalewajk – matura 1974
Przewodniczący Rady Powiatu Pułtuskiego


***
Zapewne wielu z nas zastanawia się, jak to się dzieje, że im mamy więcej lat, czas płynie jakby szybciej. Często wydaje nam się, że coś, co wydarzyło się kilka, a nawet kilkadziesiąt lat temu, miało miejsce zaledwie dzień lub dwa wcześniej. Zastanawiam się czasem (wobec powszechności takich odczuć), czy może Albert Einstein formułując swoją szczególną teorię względności popełnił jakiś błąd. Może kiedyś inny uczony dowiedzie, że bieg czasu zależy także od wieku obserwatora. Ale żarty na bok, bo jeszcze któryś z fizyków uczących teraz lub wcześniej w pułtuskim liceum, IV a zacznie mieć wątpliwości co do zasadności uzyskania przeze mnie świadectwa maturalnego.
Kiedy zostałem poproszony o napisanie kilku zdań na temat moich wspomnień z okresu nauki w liceum przypomniałem sobie pierwszy kontakt ze szkołą, kiedy przyszliśmy z kolegami, aby złożyć swoje dokumenty w sekretariacie. Byliśmy onieśmieleni, jednak dzięki rzeczowej i sympatycznej rozmowie z panią Guzowską zrobiło się dość przyjaźnie. Następnym obrazem w mojej pamięci jest szukanie z napięciem swojego nazwiska na liście przyjętych do szkoły. Potem już spokojna analiza całej listy. Zostałem przyjęty do klasy matematyczno-fizycznej. Przyznam, że kiedy słuchaliśmy o wyzwaniach, którym trzeba będzie podołać w trakcie nauki, wielu z nas miało wątpliwości, czy dobrze zrobiło wybierając ten profil. Wkrótce jednak okazało się, że zdobywanie wiedzy nie jest aż tak straszne.
Myślę, że wielu z nas wspomnienia z lat szkolnych wiąże z konkretnymi osobami. Dla mnie najważniejszą taką osobą jest niewątpliwie moja żona, której obecność w tej samej klasie nadawała, bardziej niż konieczność zdobywania wiedzy, sens mojemu pobytowi w szkole. Ważną osobą dla nas była nasza wychowawczyni, pani profesor Jadwiga Stosio. Pamiętam wiele godzin wychowawczych, a czasem także lekcji geografii poświęconych naszym problemom. Sądzę, że w dużej mierze naszej wychowawczyni zawdzięczamy to, że byliśmy bardzo zgraną grupą i kiedy po dwudziestu latach od matury zorganizowaliśmy zjazd maturzystów z roku 1987, IVA stawiła się prawie w komplecie.
Gdy wspominam swoją naukę w liceum stają mi przed oczami wszyscy ci, z którymi miałem okazję spotkać się w tej szkole. Pamiętam sporo i tych trudnych i tych zabawnych chwil. Jednak najważniejszym wydaje mi się poczucie, że warto było wybrać właśnie tę szkołę. Jestem przekonany, że spora liczba moich koleżanek i kolegów czuje ogromną wdzięczność dla naszych licealnych pedagogów. Wielu z nas ma świadomość, że ukończenie dobrego pułtuskiego liceum wywarło na nasze przyszłe życie wpływ, którego wagę trudno byłoby ocenić.

Wojciech Dębski
Burmistrz Pułtuska w latach 2002 – 2014


***
Do pułtuskiej „budy” trafiłem w 1957 r. Przyjmowano wtedy nielicznych (w całej szkole było osiem klas i nieco ponad 200 uczniów), tylko po zdaniu wcale niełatwych egzaminów.
Od pierwszych dni zaskoczony byłem tempem podawania wiedzy i konsekwencja profesorskich wymagań. Tarcze, fartuszki, zakaz przebywania poza domem po godz. 20:00 nie wydawały się jednak czymś nadzwyczaj dotkliwym. Za grę w popularnego cymbergaja wychowawca zawieszał w prawach ucznia na trzy dni. Mimo tych dolegliwości szkołę lubiliśmy, ona żyła także po południu. Tu w auli znajdował się jeden z nielicznych w mieście telewizorów, zimą rojno było w szkolnym boisku, zamienianym od grudnia w lodowisko. Wielkim animatorem sportowego życia w szkole był profesor Mieczysław Boguszewski. Sam dobry siatkarz, potrafił pociągnąć za sobą młodych. Działała wówczas drużyna koszykówki. Wybitnie uzdolniony sportowo Tomek Gregorczyk przewodził siatkarzom. Mieliśmy dobrą, bo IV-tą na Mazowszu, drużynę piłki nożnej, w której pierwszym rozgrywającym był Marek Nawrocki, a ja grałem obok w linii ataku. Na szkolnym korytarzu wisiała okazała tablica z osiągnięciami sportowymi uczniów,m w której ilością posiadanych rekordów wyróżniał się T. Gregorczyk. Skakał wzwyż około 2 metrów.
Ze szczególnym wzruszeniem wspominam sztubackie, wieczorne spotkania na stancji u Andrzeja Kęsickiego z Kęs. Rysio Olszewski, najlepszy w klasie matematyk, Zdzicho Deptuła, późniejszy pułkownik Wojska Polskiego, Henio Gwiazdowski, po latach wzięty chirurg, tworzyliśmy paczkę o niezwykle ciekawych pomysłach na rozrywkę, niekoniecznie zgodnych z surowym szkolnym regulaminem. Nie przeszkodziło nam to jednak w przebrnięciu matury, a solidna wiedza wyniesiona ze szkoły, surowe wychowanie, ręka dyrektora Wojciecha Kozińskiego, sprzyjały później studiom w znanych uczelniach.
Z profesorów szczególnym sentymentem darzyliśmy rotmistrza Antoniego Gorczyńskiego. Imponował nam wielką sprawnością fizyczną, dużą wiedzą wojskową i historyczną, i krewkim charakterem, którego nie raz dotkliwie doświadczyliśmy.
Ówczesna szkoła nie rozpieszczała. Z 90 uczniów, którzy rozpoczęli naukę w 1958 r., egzamin maturalny w 1962 r. zdało tylko 52. A mimo to profesorów darzyliśmy szacunkiem, byli dla nas autorytetami.
Kiedy po ośmiu latach wróciłem do Pułtuska i podjąłem pracę historyka w LO, szkoła niewiele się zmieniła. Wyposażenie budynku (węglowe piece i dotkliwe zimno w salach II piętra), wystrój klas i co najważniejsze większość profesorów to byli moi nauczyciele: Daniela Urbanowska – Krygier, Teodor Szymanowski, Tomasz Wyszogrodzki, Antoni Gorczyński, Halina Olkowska, Stanisław Rutkowski, Halina Mazurowa, Józef Młodyński, Stanisław Krygier. Zostałem, jak mi się zdawało, dobrze przyjęty, ale nowy dyrektor Józef Młodyński postawił mi wysokie wymagania, szczególnie w zakresie olimpiad przedmiotowych, w których szkoła od czasów Ryszarda Sosnowskiego w 1950 r. sukcesów nie miała. Presja dyrektora, a i mój sportowy charakter dały po trzech latach efekt. W 1975 r. Ireneusz Purgacz wygrał finał centralny Olimpiady Wiedzy o Polsce i świecie współczesnym. Fetowała nas w specjalnym programie I Telewizja Polska, Minister Oświaty obdarzył Irka indeksem na Wydział Prawa UW, a mnie nagrodą II stopnia. Sukces rozbudził ducha intelektualnej rywalizacji. Kolejne lata przyniosły liczną grupę finalistów i laureatów także z historii, wśród których na szczególne uznanie zasłużył Szymon Drabczyk, dwukrotny laureat, który już w drugiej klasie doszedł do IV miejsca w Polsce. Przełom lat 70. i 80. to dynamiczny rozwój olimpizmu przedmiotowego w naszej szkole. Znaczące sukcesy w tym okresie odnosili wychowankowie prof. Aliny Bratek, prof. Danuty Majewskiej, prof. Bogumiły Luśtyk i prof. Olgi Maliszewskiej. W ciągu siedmiu lat, po sukcesie Irka, szkoła dorobiła się 28 finalistów i laureatów. To była nowa jakość, która przekładała się na wysoką efektywność egzaminów wstępnych na wyższe uczelnie. Osiągnięcia szkoły upamiętniała tablica z wykazem olimpijczyków i ich opiekunów. Dziś próżno jej szukać. Komuś wadziła i wylądowała na śmietniku. Był to zapewne powód do wstydu.
W moim subiektywnym odczuciu stara, szacowna szkoła odeszła w przeszłość po przesileniu w 1989 roku. Liberalizacja wychowawcza, relatywizm etycznym, degradacja zawodu, powodowały u mnie zanik emocjonalnych więzi ze szkołą. Szczególnie upokarzające i demotywujące było ubóstwo płacowe. W nowej sytuacji czułem się coraz mniej komfortowo. Mimo to próbowałem i znajdowałem jeszcze energię, by wypełnić misję szkolnego historyka. Dużym wysiłkiem własnym i innych nauczycieli, przy aprobacie władz, udało się zrealizować w ostatnich latach dziesiątki imprez o charakterze patriotycznym. Konkursy wiedzy historycznej o powstaniu listopadowym, powstaniu warszawskim, Armii Krajowej, Marszałku Józefie Piłsudskim, strajku szkolnym 1905 r., połączone ze spektaklami literacko-muzycznymi, wprowadzały uniwersalne wartości do życia nie tylko społeczności szkolnej. Ukoronowaniem tego była inicjatywa, podjęta przez Pana Andrzeja Grabowskiego i dyrekcję szkoły, zorganizowania obchodów 140. rocznicy urodzin Marszałka Józefa Piłsudskiego. Przeprowadzony z udziałem tysięcy pułtuszczan cykl imprez ukazał LO jako ważnego animatora życia społeczno-kulturalnego.
Te udane poczynania, a także sukcesy w drugiej, trenerskiej profesji udokumentowane tytułami mistrzów i rekordzistów świata oraz 16 nagrodami Ministra Edukacji i Sportu, pozwalają mi stwierdzić – warto było być nauczycielem LO im. Piotra Skargi.

Zdzisław Pieńkos – matura 1962


Extra PGP nr 2, październik 2010
wydanie specjalne z okazji jubileuszu 570-lecia LO im. Piotra Skargi

 

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo pultusk24.pl




Reklama
Wróć do