
Świat mediów społecznościowych coraz bardziej przypomina wizje po spożyciu grzybków halucynogennych. Jednak w przeciwieństwie do tych chwilowych, narkotycznych imaginacji, absurdalne obrazy z platform internetowych istnieją naprawdę. Historia Alicji z Krainy Czarów przydarza się dziś każdemu i każdej z nas — wystarczy zalogować się na Facebooka czy TikToka. To one są teraz odpowiednikami baśniowej króliczej nory, do której wraz z białym królikiem trafiła Alicja.
Do świata fantazji przeniosła nas ostatnio historia rosyjskich dronów nad Polską. I choć wpisy internautów pozornie pozostawiały wiele wątpliwości, to tak naprawdę nie pozostawiały ich wcale. Narodowi tropiciele spisków ustalili m.in., że drony na pewno nie były rosyjskie, tylko ukraińskie; że być może wcale ich nie było; a nawet jeśli coś latało, to była to tylko halucynacja, mistyfikacja i hemoglobina. Internetowi śledczy szybko dowodzili, że drony mogły w istocie być czymś w rodzaju latawców, a brak śladów lądowania na polach tylko to potwierdzał. Niewykluczone także, że bezzałogowce ktoś zwyczajnie podłożył.
Hitem okazała się historia domu w miejscowości Wyryki, który — jak ustalono na Facebooku — nie został zniszczony przez drona, lecz przez wichurę sprzed wielu miesięcy. Znaleziono nawet zdjęcia mające obnażać ten międzynarodowy spisek. Gdy w końcu okazało się, że dom został zniszczony nie przez rosyjskiego drona, a rakietę wystrzeloną przez F-16, internetowi tropiciele spisków zatriumfowali. Może i nie wichura, ale najważniejsze, że nie dron. Ze smutkiem przyjąłem fakt, że wątek meteorologiczny został w tej historii tak szybko porzucony. Gdyby bowiem przyjąć, że F-16 strzelał do wichury, mogłoby to potwierdzać inną popularną teorię — o sterowaniu pogodą.
W kilka dni internet został zasypany lawiną sprzecznych teorii spiskowych i fake newsów. Wszystkie miały jednak wspólny mianownik: bagatelizowały odpowiedzialność rosyjską. Myśliwce naruszające strefę bezpieczeństwa, hurtowo wpadające drony, balony, podpalenia, sabotaże, wojna informacyjna w sieci, szpiedzy w instytucjach państwowych, militarne groźby w propagandowych telewizjach, operacje hybrydowe na granicy — to, jak widać, wciąż za mało, by uświadomić niektórym, że Rosja może mieć złe intencje.
Kremlowska propaganda od dawna czuje się w polskim internecie jak ryba w wodzie. Nie wszystko jednak można zwalać na „ruskich”. Rzeczywistość urojona pęcznieje, bo jest na nią rynkowe zapotrzebowanie. Wielu internetowych twórców zrozumiało, że sianie teorii spiskowych i podważanie oficjalnych komunikatów to lepszy biznes, niż popularyzowanie nudnych faktów i mało kogo interesującej nauki. Dlatego dziś w głównym nurcie platform społecznościowych brylują absolwenci oślich ławek, a ci, którzy wolą trzymać się sprawdzonych informacji, uchodzą za odklejeńców i oszołomów. Wirtualny świat stanął na głowie.
Sytuacja wymyka się spod kontroli, a to, co niedawno brzmiało jak groteska, dziś przybiera barwy szarej rzeczywistości. Wyobraźmy sobie, jak zareagowałby internet, gdyby teraz (puk, puk) wjechały do Polski rosyjskie czołgi z literką „Z”. Rosnąca społeczność „myślących samodzielnie” z uporem maniaka przekonywałaby, że to wszystko mistyfikacja. „To na pewno ukraińskie czołgi”, „to Niemcy w przebraniach”, „makiety postawili”, „hologramy wyświetlają, widziałem na YouTube”, „lewacka prowokacja, chcą nas wciągnąć do wojny” — tak zapewne brzmiałyby pierwsze komentarze na Facebooku po rozpoczęciu inwazji. Skoro wichura potrafi być bardziej wiarygodna niż rakieta, nawet wojna może zostać uznana za pogodowy incydent.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie