
Latem 2018 udało się nam całkowicie nieformalnie spotkać z niebagatelnej okazji 50-lecia naszej matury w liceum im. Piotra Skargi (wówczas jeszcze oficjalnie tylko, według peerelowskiej terminologii LO nr 37), w doborowym gronie koleżanek i kolegów, rzecz jasna na cyplu nad Narwią. Było trochę symbolicznej numerologii w tym naszym spotkaniu opierającej się na dwóch liczbach 50 i 68. Spotkaliśmy się bowiem po 50 latach, my maturzyści z 1968 r., a więc rocznik 1950, a dziś 68-latkowie. Niewiele było potrzeba, by prawie natychmiast rozpruł się worek ze wspomnieniami…
Był maj 1968 r., pierwsze matury po wydarzeniach marcowych, nasze matury w liceum im. Piotra Skargi w Pułtusku. Jeśli wszystko wówczas poszło jak z płatka, to dzięki wspaniałym profesorom, takim jak niezapomniana profesor Halina Mazurowa i ich postawie, dalekiej od politycznej uległości, co w tamtych czasach wcale nie było takie oczywiste.
Michał Maliszewski
Znając przebieg wydarzeń marcowych z Radia Wolna Europa, i z Bóg raczy wiedzieć skąd zdobytego egzemplarza amerykańskiej gazety „Christian Science Monitor” z 25 marca (mam ją do dzisiaj) powiedziałem publicznie na lekcji , że milicja zachowała się w stosunku do studentów’ jak gestapo’. I rozpętała się polityczna burza, chciano uniemożliwić mi zdanie matury. Co oznaczało, że jako osiemnastolatek trafiłbym natychmiast do wojska, a tam w karnych jednostkach wybito by mi z głowy tego typu sformułowania. I tu palec boży – zamysłu tego nie udało się doprowadzić do końca, a to dzięki intensywnym zabiegom nieocenionej profesor Mazurowej. Zdążyłem wyfrunąć zanim dosięgła mnie „karzącą ręka sprawiedliwości ludowej.”
Andrzej Gręziak
Najpierw było zdjęcie „Dziadów” wystawianych przez Kazimierza Dejmka w Teatrze Narodowym. Potem wypadki marcowe Na lekcjach z profesor Mazurową bardzo dokładnie przerabialiśmy „Dziady” , zwłaszcza III część. Pani profesor głęboko analizowała z nami treść dramatu. Musieliśmy znać tę część nieomal na pamięć.
W naszej klasie, pełniącej również rolę auli szkolnej wisiał obraz przedstawiający naszą szkołę i stojący obok kościół szkolny. Obraz ten stanowił tył innego obrazu przedstawiającego portret cara Mikołaja I, w czasie panowania którego toczyła się akcja „Dziadów”. Zdjęliśmy ten obraz i postawiliśmy go pionowo opierając o ścianę przed ławkami. Napisaliśmy kredą: „DZIADY NA SCENĘ, ŻĄDAMY DALSZYCH PRZEDSTAWIEŃ.”
Weszła pani Mazurowa i zamarła. Kazała dyżurnemu (czyli mnie) zetrzeć napis i powiesić obraz na swoim miejscu i właściwą stroną. I na tym cały incydent się zakończył. Dzięki Niej nie było „śledztwa” ani represji.
Spotkanie nad Narwią podkreślało nasz związek z tą rzeką. A Narew tego dnia była – jakżeby inaczej – błękitna. Jakby chciała potwierdzić prawdziwość tego fragmentu wiersza Wiktora Gomulickiego „Moja rzeka”, który zaczyna się słowami „Nad błękitną moją Narwią…”. Zaskakująco piękne brzegi rzeki widziane z gondoli w prosty sposób odwoływały się także do Macieja Kazimierza Sarbiewskiego, który w łacińskiej odzie „Ad Narviam” pisał (w przekładzie na polski) „Nad pięknym brzegiem bawiłem się Narwi.” Na naszych wodach czuliśmy się bezpiecznie na czele flotylli stanął bowiem nasz kolega znany ze swych wodniackich kompetencji Tadeusz Guzowski.
Jednak niektórym z nas Narew lub ściślej woda będzie się kojarzyć z profesorem od geografii.
Michał Maliszewski
Barwne wspomnienia pozostały po profesorze geografii Stanisławie Rutkowskim, którego lekcje same w sobie były raczej bezbarwne, a on sam prawie na nich zasypiał. Jednak kiedy się przebudził potrafił skomentować występ ucznia w następujący sposób: „Pływasz, pływasz, niedługo nawet bosakiem trudno cię będzie przyciągnąć do brzegu.” Ocena z odpowiedzi nigdy nie mogła być cała Zawsze z minusem stąd przydomek profesora Minus.
Stanisław Wóltański
Profesor Rutkowski, często nawiązywał do okresu topnienia lodowców, kiedy to tworzyły się przysłowiowe wręcz w jego ustach fluwioglacjalne formy, czyli rynny polodowcowe, sandry, ozy, kemy, pradoliny) Termin ten pozostał, w mojej pamięci, symbolem „wodolejstwa”, który równocześnie gwarantował uczniowi uzyskanie dobrej oceny za odpowiedź (lub bdb przy płynnej wymowie), oczywiście oceny z obowiązkowym minusem.
Wróćmy jednak na chwilę do przejażdżki gondolą, która otworzyła nasze spotkanie po latach.
Uświadomiła ona nam po raz kolejny, że Pułtusk leży na wyspie. To rzecz jasna banał, ale Pułtusk 1964 – 1968, miasto lat naszej nauki w liceum nie tylko leżał na wyspie lecz także był swoistą wyspą kulturową. Bogaty swoimi świątyniami i zgromadzonymi w nich działami sztuki, barwny swoją tradycją Pułtusk w latach szarej gomułkowszczyzny żył w specyficznej kapsule czasu. Przedwojnie żyło tu w powszechnie znanych nazwach ulic: 17 sierpnia – data wyzwolenia miasta od bolszewików w 1920 r. , czy 3- Maja lub Świętojańska (kreatywnie zmienione po roku 1945 na odpowiednio: 22 lipca, 1 Maja i Armii Czerwonej) Sama szkoła potocznie nazywana nieco archaicznie „gimnazjum” pamiętała czasy świetności kolegium jezuickiego i jego kontynuatorów. Mimo tego, że szkole odebrano pierwotna nazwę, nazbyt kujące w oczy nową, powojenną władzę, i tak wszyscy doskonale wiedzieli, że jest to szkoła imienia Piotra Skargi. A na długo przed rokiem 1968 (znowu ta data) kiedy studenci zaczęli ponownie nosić czapki studenckie, by podkreślić swoją podmiotowość, pułtuscy licealiści zgodnie z tradycją cały czas nosili gimnazjalne czapki.
Michał Maliszewski
Pamiętam, jak dumna była moja mama z faktu, że dostałem się do gimnazjum i może mi kupić czapkę gimnazjalną.
Ważniejsze rzecz jasna było to, co „pod czapką, a oto dbała niesamowita jak na owe czasy kadra profesorska, złożona w znakomitej części z przedwojennych profesorów gimnazjalnych, absolwentów przedwojennych uniwersytetów. Dopiero na naszych oczach, szczęściem już bliżej matury, dokonywała się nie zawsze korzystna zmiana pokoleniowa kadry pedagogicznej naszej szkoły.
Waldemar Krysiak
O dziwo nasza prowincjonalna z pozoru szkoła była zdolna przygotować nas do studiów na różnych uczelniach. Zasługa to także pana profesora Teodora Szymanowskiego, dobrego matematyka i człowieka zacnego. Bardzo lubiłem zajęcia z fizyki z dyrektorem Wojciechem Kozińskim jego wykłady to zawsze była dyskusja i naprowadzanie na temat, co dla mnie zawsze było interesujące. Na dobrym poziomie stała też chemia z prof. Rochalską i prof. Wyszogrodzkim.
Jednak znaczącą rolę w naszym wychowaniu odegrali nauczyciele przedmiotów humanistycznych. Zabawne, że po latach najwięcej mają o tym do powiedzenia absolwenci kierunków politechnicznych.
Stanisław Wóltański
W 1966 roku obchodziliśmy 1000-lecie chrztu Polski, 1000-lecie Państwa Polskiego oraz 1000-lecie Pułtuska. Z tej okazji młodzież liceum wystawiła inscenizację „Wspomnień niebieskiego mundurka” Wiktora Gomulickiego (w reżyserii p. Haliny Mazurowej). Rolę Sprężyckiego odegrał Michał Maliszewski, Kucharzewskim został Waldek Krysiak. Mnie przypadła skromna rola nauczyciela od francuskiego. Z tej okazji otrzymałem z wypożyczalni rekwizytów teatralnych z Warszawy: rudą perukę (pachniała naftaliną) i charakterystyczny frak.
Waldemar Krysiak
Kółko Polonistyczne w każdy czwartek o czwartej po południu, to dzięki niemu byłem Longinem Podbipiętą, co to „ślubował w Trokach czystość…” Pamiętam też przedstawienie „Wspomnień niebieskiego mundurka”, w którym zagrałem olbrzyma klasowego Kucharzewskiego, a miałem przetłumaczyć na francuski zdanie: ”Koń mojego sąsiada zjadł żonę starego jenerała”.
Stanisław Wóltański
Nie pamiętam dokładnie czy to był referat w ramach koła polonistycznego (prezesem koła był Michał Maliszewski, Andrzej Gręziak wiceprezesem ds. artystycznych/ recytatorskich), czy też jako praca domowa z jęz. polskiego, ale wspólnie z Waldkiem Krysiakiem przygotowaliśmy długi na kilkanaście stron referat nt. Pułtuska. Poza historycznymi informacjami źródłowymi), zdobytymi z dostępnych prac w bibliotece miejskiej (kierownik: Czesław Dubiejek) praca zawierała liczne cytaty z literatury pięknej, dotyczące Pułtuska, ze sztandarowym wierszem „Moja rzeka” W. Gomulickiego. Na zakończenie dopisaliśmy ze dwie własne zwrotki. Niestety, rękopis pracy nie zachował się (komputerów osobistych wtedy jeszcze nie było).
Waldemar Krysiak
Referat ”Pułtusk w literaturze” napisany na ochotnika wspólnie z kolegą Stanisławem i odczytany na kole polonistycznym. Korzystaliśmy z zasobów czytelni miejskiej i pomocy uroczej pani bibliotekarki, wysokiej blondynki, która później przeniosła się do Wyszkowa, pani Ewy Pszczółkowskiej To była mozolna robota i trzeba było przekopać się przez sporo książek. Referat kończył się nawet wierszykiem, zachęcającym do czytania, bodajże pierwsza moja rymowanka, co jest o tyle zabawne, że traktowałem ją wówczas bardzo na poważnie.
Zostaliśmy pochwaleni przez panią profesor Mazurową, że ten nasz referat jest na poziomie pracy dyplomowej, ale nasza pani historyk, profesor Brodziak, jakimś sposobem była bardziej zainteresowana, byśmy nasze materiały jej udostępnili, ale nie koniecznie publikowali. Być może dlatego, że powołane przez nas źródła niezbicie udowadniały rozkwit miasta za czasów biskupów płockich.
Któż nie budził się z krzykiem ze snu, w którym przyszło mu zdawać egzamin maturalny. O ile jednak Michał Maliszewski budzi się zlany potem, gdy śni mu się matura z matematyki, to Waldek Krysiak w najczarniejszych sennych wizjach zdaje maturę z historii.
Waldemar Krysiak
Historia śniła mi się po nocach i jeszcze parę lat temu obudziłem się z ulgą, że nie będę musiał jej zdawać na maturze. Nie cierpiałem historii, bo brakowało mi w niej „podejścia procesowego”. Zabijało mnie mnóstwo faktów i dat. Wyrwany do odpowiedzi robiłem różne sztuki, by odwlec odpytanie, co wprawiało kolegów w wesoły nastrój.
Stanisław Wóltański
Już po dzwonku na pauzę, profesor Olkowska wyrywa Waldka Krysiaka do odpowiedzi. Waldek, człowiek wysoki, bardzo powoli wychodzi jak ślimak ze skorupki i gdy wreszcie udaje mu się osiągnąć pozycje pionową, zmęczony tą skomplikowana czynnością mówi: „Niech no jeszcze chwilę odsapnę”. Zanim się zebrał w sobie trzeba było już kończyć.
Zbigniew Owsiewski
„Podobnie jak Waldek nie znosiłem historii, wyrwany do odpowiedzi przez panią Olkowską miałem opisać zasługi króla Kazimierza Wielkiego dla Polski, udało mi się wydobyć z siebie tylko jedno zdanie, cytuję.: „Kazimierz Wielki miał wielkie zasługi dla Polski Ludowej”.
Bogdan Kędzierski
Profesor Olkowska zawsze była lekko spóźniona, podobnie zresztą jak i ja, a nosiła zwykle pod pachą sporo książek potrzebnych jej do wykładu. A że mieszkała niedaleko mnie, nasze poranne spotkania kończyły się zawsze tym, że niosłem za nią jej książki i tak wspólnie wpadaliśmy zadyszani do szkoły.
Pułtuszczanie początku lat 60-tych XX w. prawdopodobnie sami wymyślili to autoironiczne powiedzenie, by podkreślić ospałość swego miasteczka, otóż jeśli na głównej ulicy miasta, Świętojańskiej (wówczas Armii Czerwonej), z rana zasnął na środku jezdni pies, to miał szansę, że do wieczora żaden pojazd nie zakłóci mu błogiego snu. Do czasu jednak, kiedy na ulice miasta nie wyjechała „gimnazjalna szkoła jazdy”. Nasza szkoła wpadła bowiem na genialny pomysł i zorganizowała kurs prawa jazdy w ramach lekcji zajęć technicznych. Byliśmy prawdopodobnie jedynymi licealistami w Polsce (poza uczniami techników samochodowych), którzy w wieku 16 lat otrzymywali prawo jazdy uprawniające do prowadzenia samochodów i motocykli (kategorie A i B). Profesor od fizyki, p. Stanisław Krygier prowadził część teoretyczną, kursanci uczyli się nie tylko przepisów kodeksu drogowego, ale również szczegółowej budowy i działania silnika. Część praktyczną, jazdę starą warszawą - pobieda, prowadził p. Zdzisław Wiernicki, zawodowy kierowca pracujący w pogotowiu ratunkowym.
Stanisław Wóltański
Podczas jazd szkoleniowych, instruktor zwyczajowo polecał kursantowi zatrzymać się, a następnie sugerował skorzystanie z klasycznej, stolarskiej metrówki, w celu pomiaru odległości stojącego pojazdu od krawężnika. Początkujący kierowcy, w stanie dużego stresu, na hasło stop zatrzymywali się, bądź prawie na środku jezdni lub, o zgrozo, na wprost bramy. No kochany – mówił pan Wiernicki - znowu zatrzymałeś się nieprawidłowo. Nic dziwnego, że instruktor szybko zyskał przydomek „Kochany”. Dla tych, którym udało się nie zrobić dużego błędu, w nagrodę była jazda „za miasto”, czyli przez most w kierunku Popław.
Michał Maliszewski
Do dziś popisuję się w różnych sytuacjach drogowych „dobrymi radami” i powiedzonkami p. Wiernickiego, zwłaszcza tym, że „dobry kierowca widzi nie tylko to, co dzieje się na jezdni, ale i wszystko to, co dzieje się na chodniku”. Uwadze naszego instruktora nie umykały zwłaszcza idące chodnikiem panie.
Wspaniały pomysł miała Halina Sikorska (Gryc), która sobie tylko znanym sposobem dotarła do listy maturzystów 1968, z podpisami potwierdzającymi odbiór świadectwa dojrzałości. Lista ta była nie tylko wsparciem dla naszej pamięci, przyniosła nam też dużo radości. Przedmiotem zabawy były przede wszystkim nasze, dosyć jeszcze niedojrzałe, czasami nieśmiałe, a czasami harde podpisy, które tego wieczoru, w rękach samozwańczego grafologa Bogdana Kędzierskiego, w zestawieniu z datami urodzin i znakami zodiaku, były źródłem niesamowitych wręcz interpretacji.
Nasze całkowicie nieformalne spotkanie zakończyła Mszą Św. w kościele Św. Krzyża, odprawiona przez naszego katechetę, ks. kanonika Stanisława Nowaka. A po Mszy, przy kawie i herbacie, kolejne rozmowy i nieodłączne anegdoty.
Wspomnienia zebrał Michał Maliszewski.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!