Reklama

Ćwierć wieku ESKULAPA! Pierwszy pułtuski NZOZ prowadzący POZ ma 25 lat!

Pomysł utworzenia Eskulapa narodził się 25 lat temu. Był to pierwszy Niepubliczny Zakład Opieki Zdrowotnej prowadzący przychodnię podstawowej opieki zdrowotnej w ramach ubezpieczenia powszechnego w Pułtusku. Pacjenci początkowo podchodzili do niego z zaciekawieniem, ale z czasem docenili kompleksową opiekę pediatryczną, internistyczną i medycyny rodzinnej, a także brak kolejek. Firma obsługuje prawie cały powiat pułtuski, z wyjątkiem jednej gminy. W Pułtusku ma jedną filię, a także przychodnię w Krasnem. Zatrudnia około 30 osób. Na początku działalności leczyło się tu 800 pacjentów, obecnie ponad 17 000. O 20 złotych na leczenie w ciągu miesiąca, o frustracjach pacjentów i o tym czy 25 lat wspólnej pracy to nauka kompromisów, jak w małżeństwie, rozmawiamy z Właścicielami Przychodni Eskulap – Janem Gniedziejko i Andrzejem Bernatowiczem. To jedyny i pierwszy wywiad, jakiego lekarze udzielili od 25 lat działalności przychodni. - Cenimy spokój i oddanie pacjentowi – mówią szefowie przychodni.

Kierowana przez Panów Przychodnia „Eskulap” istnieje już ćwierć wieku i w ciągu tych 25 lat nie udzieliliście żadnego wywiadu. Ta 25 rocznica to jest jakiś przełom, punkt zwrotny?

Jan Gniedziejko: Uznaliśmy, że wypadałoby w końcu zaakcentować naszą obecność na rynku...(śmiech)

Andrzej Bernatowicz: 25 lat to kawał czasu, ale generalnie nigdy nie zależało nam na rozgłosie medialnym. Chcemy wykonywać swoją pracę w spokoju i solidnie, nie wiem czy rozgłos medialny jest potrzebny, wolimy skupiać się na pracy merytorycznej. To jest dla nas najważniejsze.

 

Mówicie o sobie - Jesteśmy od pracowania, a nie od medialnych występów…

Andrzej Bernatowicz: To jest najtrafniejsze określenie.

Jan Gniedziejko: Nigdy nie zależało nam na rozgłosie medialnym. Może to też zależy od naszych charakterów, jesteśmy takimi osobami, które nie potrzebują rozgłosu, aby istnieć. Nie potrzebują mieć wokół siebie szumu, żeby funkcjonować. Cenimy inne wartości. Cenimy spokój i oddanie pacjentowi, myślimy przede wszystkim o pracy. A sprawy dotyczące np. wywiadów są dodatkowe, poboczne, które odwracają uwagę od tego co jest najważniejsze - leczenia pacjentów. My przede wszystkim nie działamy komercyjnie. Nie prowadzimy działalności, która potrzebuje reklamy. Nie chcemy się chwalić, ale w tym momencie w Pułtusku nie przyjmujemy nowych pacjentów do naszej przychodni, bo pod opieką mamy ich obecnie bardzo dużo. Każdemu z nich chcemy zapewnić profesjonalną, dobrą opiekę.

Andrzej Bernatowicz: Poza tym ograniczają nas możliwości kadrowe i lokalowe. Nie odmawiamy nowym pacjentom, ale najczęściej proponujemy, aby dzwonili do nas za jakiś czas i dowiadywali się czy jakieś miejsce się zwolniło. Zatem jeśli ktoś w danej chwili nie może się do nas zapisać – to nie jest nasza zła wola, tylko ograniczenia. Jesteśmy tylko ludźmi. Mamy określone możliwości, jeśli chodzi o zmęczenie organizmu. I nie możemy ograniczyć dostępności do naszych usług zapisanym do przychodni pacjentom. Chcemy być uczciwi, nie doprowadzić do sytuacji, kiedy zapiszemy wielu pacjentów, a później nie będziemy mogli wszystkimi się właściwie zaopiekować, nie nadążać z odbieraniem telefonów.

 

Czy pacjenci Eskulapa mają gwarantowane także wizyty domowe?

Andrzej Bernatowicz: Oczywiście. Wizyty domowe są w tzw. koszyku świadczeń POZ pacjentów, którzy wymagają takiej wizyty. Jest to oczywiście bezpłatne.

 

Największe wyzwanie z jakim musieliście zmierzyć się z ciągu tych 25 lat, to…

Andrzej Bernatowicz: Oficjalnie chyba nie możemy powiedzieć (śmiech)... Tyle było różnych wyzwań i problemów, które wydawały się nie do rozwiązania, a rozwiązały się, a pojawiają się kolejne, kolejne, kolejne.

Jan Gniedziejko: Chyba najgorszą rzeczą, jaką musimy robić, jest stawanie do konkursów na przychodnie.

Andrzej Bernatowicz: W związku z tym, że nie posiadamy swoich lokali na własność musimy występować co jakiś czas o prawo do lokalu, w którym mieści się przychodnia.

Jan Gniedziejko: ...i co jakiś czas musimy odnawiać umowy najmu. A to pociąga za sobą rozmowy z wójtami, radnymi, podczas których poruszane są kwestie finansowe. Nie zawsze jest tak, że wójt czy radni przedkładają dobro pacjenta bezpośrednio w tych rozmowach. Tylko pośrednio. Pytają o to, w jakim stopniu jesteśmy w stanie wyremontować budynek, ile pieniędzy przeznaczymy na jego utrzymanie dokładając tak naprawdę z własnej kieszeni do tego, co powinna robić gmina. To ona odpowiada przecież za politykę zdrowotną na swoim terenie i za utrzymanie budynków, które de facto nie należą do nas. My owszem - możemy włożyć w to pieniądze, ale później tych pieniędzy szukamy, aby na przykład sfinansować zakup sprzętu medycznego, np. EKG, analizatora laboratoryjnego czy nawet spirometru, które byłyby pomocne w leczeniu pacjentów. Było tak w jednym miejscu, że musieliśmy inwestować w remont elewacji i dachu a zakup nowego sprzętu musieliśmy odłożyć o kilka lat. To są rzeczy, z którymi musimy się mierzyć, a są dla nas trudne, ponieważ jesteśmy lekarzami, którzy zajmują się pacjentami, a nie negocjacjami i rozmowami o finansach.

Andrzej Bernatowicz: Na szczęście wśród władz większości gmin jest większe zrozumienie tego, że lekarz powinien zajmować się działalnością leczniczą i nie patrzą na nas przez pryzmat tego ile wyremontowaliśmy, tylko tego czy pacjenci są zadowoleni z opieki, jaką ich otaczamy. Oczywiście jakieś prace remontowe pomieszczeń przychodni, wynikające z przepisów ogólnych, wchodzą w grę. Z niektórymi gminami współpraca wręcz jest wspaniała. Za co jesteśmy wdzięczni. My nie jesteśmy podmiotem komercyjnym. My działamy wyłącznie o kontrakt z NFZ.

 

Z okazji urodzin wypada życzyć, aby gminy patrzyły na współpracę z przychodniami przychylniej?

Andrzej Bernatowicz: ...i aby było większe zrozumienie, i pojęcie o co tak naprawdę chodzi, po co my jesteśmy. Żeby pojawiła się refleksja – co jest najważniejsze. W naszej ocenie jest to personel medyczny i dobro pacjentów. Wiadomo, jak jest obecnie - dobra kadra nie przyjdzie za słabe pieniądze. A dobra kadra to są dobrze leczeni pacjenci danej gminy. To są późniejsi wyborcy. Więc jeżeli oni są zadowoleni, to powinno być istotą działania władz gminy, żeby podmioty medyczne dobrze leczyły, a nie zajmowały się tym, co ich nie dotyczy. Dla nas brak prawa własności do danego lokalu to olbrzymi stres. Uniemożliwia nam to bowiem kontynuację kontraktu z NFZ. Nie mając ważnej umowy najmu na lokal, nie możemy kontynuować kontraktu. To duży stres, bo może się okazać, że z dnia na dzień nie mamy pracy my i nasi pracownicy, a pacjenci zostają pozbawieni lekarzy i pielęgniarek, u których wiele lat się leczyli. To jest chyba najpotężniejszy stres niemedyczny w naszej pracy. Chociaż sama praca lekarzy jest na tyle stresująca, że to powinno nam wystarczyć. Niestety te sprawy potrafią ten stres podwoić.

 

Mówimy o stresie, a co jest dla Was największą radością?

Andrzej Bernatowicz: Dla mnie osobiście radością jest to, że pacjenci chcą zapisywać się do nas. To jest satysfakcja, to ocena mówiąca, że działamy dobrze.

Jan Gniedziejko: Myślę, że każdy pacjent, który w jakimś stopniu jest zadowolony i taką opinię wyraża, dziękuje nam to dla nas największa satysfakcja. To dodaje nam sił. Dzięki temu chce się nam pracować. Natomiast, kiedy chociaż jeden pacjent ma jakieś zastrzeżenia, pretensje wynikające najczęściej z nieznajomości przepisów, z braku wiedzy o tym, co mu przysługuje w opiece podstawowej w ramach NFZ, ma wiele życzeń, których nie jesteśmy w stanie spełnić, pojawia się ognisko konfliktu. Jeśli taka sytuacja dzieje się na początku dnia, pacjent głośno wyraża swoją opinię, potrafi to zepsuć cały dzień.

Andrzej Bernatowicz: ...ale niestety to już specyfika naszego zawodu, że musimy się mierzyć z pacjentem chorym, czasami sfrustrowanym, czasami nie znającym przepisów. To zrozumiałe, że chodzi mu o jego zdrowie, chciałby leczyć się w najlepszy możliwy sposób. Niestety często decydenci głośno nie mówią o tym, że w ramach NFZ jest pewien ograniczony niestety koszyk świadczeń, które możemy pacjentowi udzielić, a poza który nie możemy wyjść, ponieważ NFZ tego nie finansuje. Czasami trudno to pacjentowi zrozumieć i całą swoją frustrację wylewa na nas. A my wiadomo, jesteśmy też ludźmi, też to przeżywamy. Jest to dla nas trudna sytuacja, bo tak naprawdę jesteśmy bezradni, chciałoby się pacjentowi pomóc, a w tym zakresie, który istnieje, jest to czasami niemożliwe, ponieważ pewnych procedur NFZ nie przewiduje albo przepisy NFZ mówią inaczej. A NFZ jest naszym płatnikiem i jeśli my nie będziemy procedur przestrzegać, kończy się to dla nas karą finansową. Karą za dobre serce, np. wypisanie recepty z tzw. nienależną refundacją.... Była taka głośna sprawa z wypisywaniem recept na preparat mlekozastępczy dla niemowląt z ciężkimi alergiami. I my byliśmy w grupie tych podmiotów, które wykazały się empatią i wypisywały schorowanym dzieciom recepty na ten bardzo drogi preparat, na wykupienie którego rodziców w wielu przypadkach nie byłoby stać. Fundusz nas za tę pomoc bezwzględnie „skasował”, zapłaciliśmy karę. Natomiast dla nas satysfakcją moralną było to, że to dziecko, które wcześniej miało olbrzymie zmiany skórne, udało się nam wyleczyć. Nie ma żadnych blizn, bo to by się tym kończyło. Także spotykamy się z takimi sytuacjami i musimy podejmować decyzje, wybierać co jest ważniejsze. To bardzo niekomfortowe dla lekarzy, myśleć jak optymalnie pomóc  pacjentowi i nie wpaść jednocześnie w tzw. pułapkę refundacyjną przy ordynacji leków.

 

 A gdybyście Panowie mieli powiedzieć o swoim największym rozczarowaniu w czasie 25 lat prowadzenia działalności, co by to było?

Andrzej Bernatowicz: Cały czas tkwimy w systemie, który nas frustruje – w którym nakłady na ochronę zdrowia, na leczenie pacjentów są niewystarczające, zwłaszcza w stosunku do rosnących oczekiwań społeczeństwa dotyczących opieki medycznej. Dotyczy to nie tylko nas, ale całego systemu.

Jan Gniedziejko: Mnie frustruje brak możliwości zlecenia badań diagnostycznych w danym momencie, kiedy pacjent tego potrzebuje, które powinny się pacjentowi należeć, tj. rezonans...

Andrzej Bernatowicz: ...po prostu brakuje środków na procedury, czyli diagnostykę, którą pacjent powinien uzyskiwać, aby nie opóźniać włączenia odpowiedniego leczenia.

Jan Gniedziejko: Brak pieniędzy na diagnostykę powoduje, że nie możemy wykonywać wielu badań, które chcielibyśmy robić u nas.

 

Pomysł utworzenia „Eskulapa” urodził się...?

Andrzej Bernatowicz: Urodził się w tej głowie... (doktor wskazał na J. Gniedziejko)

Jan Gniedziejko: W mojej głowie, ale tak naprawdę to od początku w tym temacie była i doktor Jolanta Jadaś i Andrzej Bernatowicz. Od tej trójki zaczął się „Eskulap”. Później kwestie kadrowe troszkę się zmieniły. Obecnie przychodnią kierujemy we dwóch z Andrzejem.

 

Eskulap był pierwszym Niepublicznym Zakładem Opieki Zdrowotnej prowadzącym podstawową opiekę zdrowotną w Pułtusku.

JG i AB: Tak. Byliśmy „nowością”. Pierwszym niepublicznym zakładem opieki zdrowotnej prowadzącym podstawową opieką zdrowotną w Pułtusku. Przecieraliśmy szlaki w naszym mieście. Później pojawiły się kolejne przychodnie, ale to my byliśmy pionierami w tym zakresie. Informacja o tym, że przyjmujemy pacjentów rozpowszechniała się wtedy przede wszystkim pocztą pantoflową.

 

Byliście medyczną ciekawostką, eksperymentem medycznym na pułtuskim rynku.

Jan Gniedziejko: Faktycznie. Pacjenci początkowo podchodzili do pierwszej tego typu przychodni w naszym mieście z zaciekawieniem, było ono większe niż chęć zapisania się, ale z czasem docenili kompleksową opiekę pediatryczną, internistyczną i medycyny rodzinnej, a także brak kolejek. Pacjenci nie musieli czekać, mogli być przyjmowani od razu. Chociaż warunki w pierwszym lokalu, który wynajmowaliśmy nie były najlepsze…Ta nowość bardzo się spodobała, chociaż większość osób myślała „Dobra, zapiszę się, ale może później, zobaczę jak im będzie szło”, „Jeszcze poczekam, zobaczę, jak będzie później” …i tak obserwowali, czekali, czekali i są z nami już 25 lat.

 

Początki były bardzo trudne…

AB I JG: Przez wiele miesięcy nie mieliśmy żadnych zysków z firmy, wręcz pojawiały się straty. Musieliśmy to finansować z własnych pieniędzy. Dobrze, że nasze żony pracowały i nam pomagały. Dzięki temu przetrwaliśmy ten czas. Obecnie firma obsługuje prawie cały powiat pułtuski, z wyjątkiem jednej gminy. W Pułtusku ma jedną filię, a także przychodnię w Krasnem. Na początku działalności przychodnia miała zakontraktowanych 800 pacjentów, obecnie ponad 17 000. Zatrudnia około 30 osób. Początki były trudne, bo warto wiedzieć, że niezależnie od tego czy przychodnia POZ ma jednego pacjenta, czy 1000 pacjentów, musi mieć pełną obsadę, jeśli chodzi o kadrę medyczną, o sprzęt medyczny i warunki lokalowe, a utrzymuje się tylko ze składek zadeklarowanych pacjentów. Trzeba spełniać pełne warunki, które NFZ wyznaczył, żeby móc prowadzić poradnię POZ w ramach kontraktu.

 

Gdyby tak krótko wyjaśnić czytelnikom na czym polega POZ?

Jan Gniedziejko: W POZ chodzi o kompleksowość. To miejsce, w którym pacjent - od niemowlaka po seniora - ma w jednym miejscu zapewnioną opiekę rodzinną (co często równoważy się z medycyną rodzinną) i dedykowanych specjalistów. Wtedy możemy najbardziej wpływać na stan zdrowia wszystkich członków rodzin, dlatego że badając jedną osobę, wykrywamy jakieś problemy, które mogą być na przykład genetyczne, i możemy szybciej im przeciwdziałać u innych członków rodziny. Jeżeli pacjent jest długo pod opieką jednego lekarza, ten jest bardziej zorientowany na temat jego zdrowia. Ja, lecząc konkretnego pacjenta, widzę co się w nim zmienia, w jaki sposób funkcjonuje, jak mu pomóc. Natomiast kiedy pacjent chodzi od lekarza do lekarza, to nie jest opieka, która w moim odczuciu jest opieką dobrą.  Szczerze… To w interesie pacjenta jest to, żeby mieć swojego lekarza. My z naszymi jesteśmy już tak zżyci, jak z całą rodziną. Bo to już są kolejne pokolenia, które do nas przychodzą.

 

Nie jest ciężej, kiedy zna się tak dobrze pacjenta, jest zżyty z nim, jego rodziną?

AB i JG: Nie! To jest fajne! I nie jest to psychiczne obciążenie, bo to już jest prawie jak rodzina. To jest bardzo fajne, leczyć osoby od ich narodzin i widzieć, że teraz są już dorosłe. I trzeba już mówić do niego „Proszę Pana”, a nie „Cześć Krysiu, Cześć Franku”.  To jest też satysfakcja, że ten pacjent został, że pacjenci są z nami tak długo… i chociaż jest wolny wybór lekarza - pozostał u nas. To też dla nas jest informacja, że jest zadowolony po prostu, że nasz cel jest osiągnięty.

 

Jesteście bardzo dużą firmą, zaczynaliście od jednej przychodni, jak to teraz wygląda?

JG i AB: No nie chcemy się za bardzo chwalić, ale jak wspomnieliśmy, obsługujemy prawie cały powiat pułtuski. Poza jedną gminą, jesteśmy we wszystkich pozostałych. Można więc powiedzieć, że jesteśmy dużą firmą. W Pułtusku mamy jedną filię z dużą liczbą pacjentów. Mamy też przychodnię w Krasnem, na terenie powiatu przasnyskiego. Jest to dość duża przychodnia, z dużą ilością pacjentów.

 

Ilu specjalistów, ekspertów pracuje obecnie w Eskulapie?

Jan Gniedziejko: Na umowy o pracę lub kontrakty mamy zatrudnionych około 30 osób. Umowy mamy także podpisane z diagnostami na USG.

 

Ochrona zdrowia nie ma szczęścia do polityków…

Andrzej Bernatowicz: ... i cały czas niezależnie od opcji jest traktowana po macoszemu. Nie ma dobrych pomysłów na funkcjonowanie tego systemu i można powiedzieć, że tu nie chodzi tylko o pieniądze, których brakuje… 

Jan Gniedziejko: Brakuje też pewnego pomysłu, który mógłby uporządkować ten system.

Andrzej Bernatowicz: Nawet jak pojawiają się jakieś pomysły, przypominają dokonywanie operacji na żywym organizmie. Cierpią na tym pacjenci, cierpią medycy. Ponieważ to, co się nie uda – często odbija się na nas. Często jest przedstawiana sytuacja w taki sposób, że coś powinno być, a my nie chcemy tego zrealizować.

Jan Gniedziejko: Przychodzą pacjenci, którzy mówią – „Płacę składkę kilka tysięcy złotych i nie mogę zrobić jakiegoś badania!”

 

...składka na jednego pacjenta jest przerażająco niska...

Jan Gniedziejko: Prawda jest taka, że z tej składki, którą opłaca ten pacjent, do nas trafia w tej chwili podstawowa składka w wysokości około 18 złotych. To jest podstawowa składka - kwota, która jest przekazywana przez Fundusz Zdrowia na leczenie pacjenta w ciągu miesiąca. Na dzieci i seniorów jest nieco wyższa. I my mamy za to zapewnić pacjentowi wizytę, badania, opłacić personel, lokal, media. Pacjent, płacąc kilka tysięcy składki zdrowotnej, wyobraża sobie, że wszystkie te pieniądze są przekazywane do przychodni, do której się zapisał. Tak to nie działa. Warto zwrócić uwagę na to, że na pacjenta czeka karetka pogotowia, gdyby coś mu się stało, że w niemal każdym szpitalu działa w razie czego SOR, inne oddziały szpitalne, większość leków jest refundowana, a seniorzy mają je bezpłatnie itd.

 

Warto wyjaśnić, że cały system finansowany jest z takich składek, a nie leczenie jednego pacjenta, nawet jeśli przez całe życie składki odprowadzał...

Jan Gniedziejko: Pacjent tego nie widzi i jest sfrustrowany taką sytuacją. Zdziwiony, że płaci składki, nie korzysta na co dzień z usług ochrony zdrowia, i nagle chce z niej skorzystać i nie może.

Andrzej Bernatowicz: Powinien zrozumieć, że ta składka jest czymś w rodzaju ubezpieczenia, na wypadek, gdyby jednak się coś mu stało. Natomiast zasada jest taka, że osoby chore, leczą się ze składek osób zdrowych. Bo nie stać by było niemal nikogo, nawet, gdyby składki płacił na finansowanie procedury, która kosztuje np. 100 000 zł, a potrzebowałby kilku. I na taką okoliczność są składki zdrowotne. Ktoś powie „przecież ja jestem zdrowy”. Ale przecież nigdy nie wiesz czy i kiedy zachorujesz. Leczenie tylko schorzeń onkologicznych kosztuje setki tysięcy złotych… Trzeba o tym mówić głośno i odważnie co się należy za składkę zdrowotną. Tymczasem w mediach głośno mówi się, że wszystko się należy, natomiast tak naprawdę jest to ograniczony koszyk świadczeń. Niestety, chyba ze względów poprawności politycznej tego się nie mówi społeczeństwu. Bo jest to bardzo „niepolityczne” powiedzieć pacjentowi „Nie może Pan zrobić tego badania, bo nie stać na to naszego systemu”. Chociaż takie badanie byłoby wskazane…

 

Wiem, że czasami pacjenci nie szanują tego, co jest za darmo, a Eskulap tak właśnie działa – bezpłatnie świadczy pomoc medyczną.

AB i JG: To przykre, ale niektórzy pacjenci nadużywają trochę wizyt... Bardzo często angażują nas w wypisywanie recept. Ponawiają te recepty często dwa razy w tygodniu i to podczas wizyty osobistej. To są swego rodzaju „nadużycia”, które zabierają łącznie bardzo dużo czasu, który moglibyśmy poświęcić kolejnemu choremu pacjentowi. Wypisanie jednej recepty zajmuje około trzech minut. Jeżeli recepta jest wielolekowa, to nawet i więcej. Ktoś powie „Ale to tylko trzy minuty!” Ale razy 10 to już jest 30 minut… Warto zatem przed każda wizytą napisać sobie na kartce leki, jakich będziemy potrzebować i wypisać recepty podczas jednej wizyty. Żeby szanować czas pracujących w przychodni i pacjentów.

 

W jaki sposób można zostać pacjentem Eskulapa?

JG i AB: Bardzo chcemy pacjentów zapisywać, ale mamy z tym problem. Ostatnio pojawiła się duża liczba pacjentów chcących się zadeklarować, a my nie mamy możliwości lokalowych i kadrowych, żeby przyjąć nowe osoby. Jeśli ktoś byłby zainteresowany korzystaniem z naszej pomocy medycznej najlepiej do nas od czasu do czasu zadzwonić, zapytać, ponieważ pewna rotacja pacjentów jest cały czas. Musimy mieć kontrolę, nad ilością pacjentów. Nie możemy ograniczać dostępności do usług przychodni pacjentom już zapisanym.

 

Andrzej Bernatowicz i Jan Gniedziejko… Przyjaźnicie się?

Jan Gniedziejko: - Jasne!

Andrzej Bernatowicz: To 25 lat... Nie wiem, czy to można nazwać przyjaźnią, to może jest już bardziej jakaś rodzinna relacja!

Jan Gniedziejko: Napisałem małe przemówienie na nasze 25 lat i tam właśnie podjąłem taki temat, że jesteśmy już razem tyle czasu. I tak jak w małżeństwie są rzeczy różne, są kłótnie, są czasem problemy i tak dalej. Natomiast talerzami jeszcze nie rzucaliśmy.

 

Słyszałam, że przez 25 lat nie mieliście żadnego konfliktu.

AB i JG: No to chyba dobrze o nas świadczy, że stanowimy dobrą parę. Jesteśmy w związku takim przyjacielskim dłużej niż niejedno małżeństwo!

 

Ale takie macie podobne wizje biznesowe, czy często macie takie rozbieżne jakieś opinie?

JG i AB: Rozmawiamy, mamy czasami odrębne wizje, ale zawsze dochodzimy do kompromisu i ten kompromis najczęściej, no w 99 procentach nam przynosi korzyść, bądź jest po prostu właściwym rozwiązaniem.

 

Cały czas się szkolicie. Jeździcie na specjalistyczne kursy, uczycie się języków obcych. Jakie są Wasze plany na następnych 25 lat?

Jan Gniedziejko: Ja bym chciał już powoli myśleć o odpoczynku jakimś. Zależy mi na tym, żeby więcej czasu poświęcać sobie i rodzinie. Chciałbym, żeby moja działalność nie była taka jak jest teraz, bo w tej chwili jesteśmy w pracy od 8:00 do 18:00, czyli ok. 10 godzin pracy. My pracujemy wtedy non stop. To nie jest taka praca, że ja usiądę i sobie porozmawiam z kimś czy pójdę zrobię kawę, bo nie ma na to czasu. Ja sobie nie zrobię kawy sam, jeżeli nie przyniesie mi ktoś, kogo o to poproszę. Nie wstanę, kiedy chcę, bo jak wychodzi jeden pacjent, to wchodzi następny. Nie mam kiedy odebrać telefonu. Zresztą telefon mam wyciszony całkowicie, bo mnie rozprasza w pracy i nie odbieram telefonów, SMS-ów w pracy. No po prostu pracuję w ten sposób, że jestem cały czas dla pacjentów. Obserwujemy zwiększającą się ilość udzielanych porad z roku na rok. Jest to poniekąd związane ze starzeniem się społeczeństwa i coraz większą ilością osób, które muszą korzystać z opieki zdrowotnej. Myślę, że jeśli nie znajdą się lekarze, którzy by chcieli pracować w małych miastach i na wsiach, to w niedługiej przyszłości czekają nas duże problemy związane z dostępnością do lekarza.

Andrzej Bernatowicz: Marzy mi się to, abym pracował tylko pół dnia, tak powiedzmy 6 – 7 godzin. I to jest taki optymalny czas pracy, bo wtedy ja i mój umysł dużo lepiej funkcjonują.

 

Innych leczycie, a sami trochę się zaniedbujecie.

Andrzej Bernatowicz: Nawet nie trochę. Brakuje czasu na swoje sprawy, a wiadomo, że nie jesteśmy młodsi i czasami zapominamy o tym, żeby wybrać się do kolegi lekarza. Bo jest praca… Podobnie jak Jana, moim marzeniem jest to, by zwolnić. Żeby skupić się bardziej na nie tyle samym reaktywnym leczeniu, ale profilaktyce, czyli zapobieganiu, wczesnym wykrywaniu. Bo to jest nowoczesna medycyna. Są ku temu dobre narzędzia - występujemy o programy profilaktyczne, które proponuje NFZ i Ministerstwo Zdrowia w zakresie profilaktyki chorób sercowo-naczyniowych. Jest też drugi program „Moje Zdrowie”, który nie jest obligatoryjnym programem, ale to też jest program profilaktyczny, z którego pacjenci korzystają, mają większy dostęp do świadczeń, a my mamy większą możliwość „wyłapywania” pacjentów wymagających dalszego postępowania czy diagnostycznego, czy leczniczego, ponieważ program jest skierowany do osób zdrowych, które robią badania profilaktyczne. No i duże nadzieje wiążę z programem opieki koordynowanej.

 

Wiem, że udało się Przychodni uzyskać akredytację w zakresie szkolenia lekarzy w medycynie rodzinnej...

Andrzej Bernatowicz: Tak. Mamy uprawnienia do szkolenia w naszych placówkach i niebawem pierwsza nasza specjalistka - doktor Kasia pracująca w Krasnem - przystąpi już do egzaminu końcowego w zakresie medycyny rodzinnej. Mamy nadzieję na szkolenie kolejnych lekarzy.

 

Szykują się w najbliższym czasie zakupy sprzętu specjalistycznego...

Andrzej Bernatowicz: Tak, udało się nam pozyskać środki finansowe z grantu dotyczącego wsparcia POZ – FENiX i już są dokonywane pierwsze zakupy sprzętu medycznego i biurowego do naszej przychodni w Pułtusku, a w przyszłym roku z tego programu grantowego planujemy zakup sprzętu medycznego, teleinformatycznego oraz prace remontowe pomieszczeń Ośrodka Zdrowia w Obrytem na kwotę 300 tys. złotych. Myślę, że będzie to wielki skok w poprawie dostępności do diagnostyki dla pacjentów oraz komfortu pracy dla kadry medycznej.

 

Dużo czasu poświęcacie Panowie na pracę, a powiedzcie mi, czym lubicie się zajmować po pracy. Sport, podróże, gotowanie? Psy, koty? 

Jan Gniedziejko: Mamy swoje pasje.

Andrzej Bernatowicz: Mamy swoje takie reżimy, które też pewnie utrzymają nas przy życiu. Niezależnie od tego, jak bardzo jesteśmy zmęczeni, dwa razy w tygodniu idziemy na trening.

 

Chodzicie na ten sam?

Andrzej Bernatowicz: Nie, nie! Chcemy trochę od siebie odpocząć (śmiech).

Jan Gniedziejko: Andrzej sam się nie pochwalił, więc ja muszę to zrobić. Gra w tenisa ziemnego, stołowego, squasha. I jest wielokrotnym mistrzem świata, mistrzem Polski wśród lekarzy. Dorobek medalowy jest imponujący! Cała gablota medali! Jest co oglądać! Lubi też wyprawy na ryby, a jego marzeniem są połowy muchowe na Amazonce.

 

A u doktora Jana jest czarny pas!

Jan Gniedziejko: Jeszcze brązowy w kung fu. Ja się zajmuję sportami walki i ostro ćwiczę

Ju-jitsu, kung fu i Kempo. Lubię wyprawy motocyklowe i… gotowanie.

 

Psy, koty w domu?

Jan Gniedziejko: Tak, tak. Mam zwierzęta domowe. Trzy koty – Herkulesa, Kicię i Czesława.

Andrzej Bernatowicz: A u mnie dwa koty syberyjskie - Champ i Gabrika.

 

A czego można wam życzyć na następne lata? Odpoczynku, więcej pracy, nowych lokali.

JG i AB: Chcemy zwolnić, ale jednocześnie mamy propozycje objęcia opieką pacjentów kolejnych przychodni… Rozwijać się czy mieć więcej czasu dla siebie, dla rodziny… oto jest pytanie…

 

Czy chcą Panowie przekazać coś wszystkim swoim pracownikom i pacjentom z okazji 25 rocznicy?

JG i AB: Mogę powiedzieć, że w pewnym sensie odnieśliśmy jakiś sukces na naszym rynku medycznym, a żaden sukces nie dzieje się sam. I dlatego chcemy podkreślić szczególnie rolę każdej osoby, która jest zatrudniona w Eskulapie, że każda z tych osób ma swój udział w tym sukcesie. Bez naszych pracowników nie mielibyśmy tylu powodów do takiej satysfakcji. Cieszy nas bardzo, że wiele osób jest z nami od początku naszej firmy, że są częścią naszej historii tak naprawdę. Wiele osób przewinęło się przez naszą firmę i też cieszymy się, że mieliśmy okazję z nimi pracować, bo wspominamy te osoby bardzo dobrze i są one dla nas też ważne.  Pacjentom dziękujemy za to, że są z nami. Niektórzy bardzo długo, bo od urodzenia. Bardzo to doceniamy.

Jan Gniedziejko: Ja na przykład powiem osobiście, że mając pacjentów, którzy od tak dawna przychodzą do mnie, czuję się tak, jakbym był ich rodziną. Mam nadzieję, że oni czują się tak samo...

 

Dziękuję za rozmowę. Rzadko spotyka się tak skromnych lekarzy.

Anna Jadaś

 

 

 

 

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo pultusk24.pl




Reklama
Wróć do