Reklama

STARY CZŁOWIEK I NAREW

09/10/2008 11:05

Tak zatytułowany był reportaż, który ukazał się w prasie pod koniec 1987 roku. Niestety, do tej pory nie udało się nam ustalić w jakiej gazecie. Artykuł możemy przypomnieć dzięki uprzejmości Andrzeja Bluszki, od którego dostaliśmy tekst. A na pewno warto przypomnieć sobie jak wyglądała praca ostatnich rybaków na Narwi dwadzieścia lat temu.

historia wodniakow.jpg

Wołam go.

- Zaraz... Wyciągnę sieć i do pana podpłynę...

Zygmunt Jabłoński lat 78. Można powiedzieć: stary człowiek Rzeka Narew. A więc stary człowiek i Narew. Teraz dryfuje on dwa kilometry od Szygówka, w dół rzeki, po jej drugiej stronie. Zauważyłem go z daleka. Najpierw dym wydobywający się z paleniska umieszczonego na 6-metrowej łodzi, potem jego samego. Żarzące się w kociołku drewno służy do ogrzania. Jest koniec listopada 1987 roku.

Podpłynął.

-Czy aby na pewno chodzi panu o mnie? Jest przecież tylu ciekawych ludzi... Gdzie mi do nich. Mój Boże! Co ja mogę panu powiedzieć? Polityka się nie interesuję, bo to zajęcie dla młodych. Owszem, w telewizor patrzę, ale rzadko. Moje życie, to jak pan widzi, woda i ryby.

-No właśnie – odparłem. Na wodzie dzieją się różne rzeczy.

Rybak podwinął czapkę rusajkę, by lepiej słyszeć. Wyciągnął zza pazuchy papierosy

-Zapali pan?

-Dziękuję, nie palę.

On tak. Dużo pali. Bo jak mawiał jego dziadek Wojciech: ryby lubią dym. W ogóle dziadek uczył go wszystkiego. Rybaczenia przede wszystkim. I za to dziadka kochał.

Jest chudy. Niewiele pogrubiają go drelichy. Na twarzy i karku ma głębokie bruzdy. Jego ręce poorane są szramami od linek. Wszystko jest w nim stare, prócz bystrych oczu, które przypominają barwę Narwi.

-Czasy się zmieniają – zaczął swoją opowieść stary rybak. –Kiedyś nad Narwią mieszkali sami rybacy. Mieli mnóstwo sieci i żaków, a ryb było w bród. Od nadmiaru aż karłowaciały. Po kilka ton rocznie każdy z nas łowił. A dzisiaj? Ostałem się tylko ja w tych stronach. No, jest jeszcze jeden w Zambskach Kościelnych, ale to już województwo ostrołęckie. Ryby? Certy nie ma, świnka gdzieś się zapodziała, lina jak na lekarstwo. Coraz częściej wraca się z pustą łodzią. Wtedy żona krzyczy: „Stary jesteś, a taki głupi. Lepiej byś poleżał, odpoczął”.

Może by i tak zrobił, ale woda go ciągnie. Nawet sił mu dodaje. Mimo takiego wieku, w sobie czuje się świetnie. Inaczej o Narwi nie powie jak „moja rzeka”. Wierzy w jej łaskawość. Zżył się z na dobre i złe. Raz tylko ją zdradził, ale nie była to jego wina. Otóż przyszli Niemcy i zabrali mu wszystek sprzęt. Poszedł do roboty w lesie. Przez całą okupację nie mógł łowić.

-To była dla mnie największa kara – powiedział.

Przypomniał sobie jak dawno temu złowił 35 kilogramowego suma. Ledwo co go wyciągnął z wody na łódź. Schwytana ryba rozpoczęła z nim zapasy. Łodzią aż rzucało. Omal jej nie roztrzaskali. Dobre, że działo się to blisko brzegu. Sum był wielki jak prosie. Wąsy miał bardzo długie.

-Mówią, że ryb teraz nie ma. A czyja to wina? Chemii panie. Puszczają jakieś świństwa w Ostrołęce, a potem całe ławice zatrutych ryb płyną. Bywa, że zimą przechodzi się rano po lodzie, a wieczorem trzeba wracać łódką. Takie te chemikalia żarte. Albo taka powódź, po której nawet olchy usychają. Duża woda jest wielkim marnowiskiem ryb. Motoryzacja wodna tez robi wiele złego. Głównie niszczy narybek. Czy trucicielstwo ktoś ograniczy?

Stary jest na procencie, tak przynajmniej mówi. Znaczy dokładnie, że związek rybacki płaci mu 45 procent wartości odłowionych ryb, które odstawia do restauracji i sklepów. Za to musi wyżyć oraz kupić sobie materiał na sieci. Co kilka lat robi zimą nowe. Są mocniejsze niż dawniej, bo i lepszy jest materiał. Zima też buduje łodzie. Obecnie pływa już na czwartej.

Rybak walczy z kłusownikami, których się ostatnio namnożyło. Niektórzy z nich mają kilkusetmetrowe sieci. Z paroma spotkał się nawet w sądzie.

Stary podniósł wzrok – Mgła idzie – zauważył. – A na mgłę nie ma mądrego. Jest trzy razy mocniejsza niż na lądzie, którego nie widać. Łatwo zabłądzić. Człowiek dryfuje w kółko. Na szczęście wody Narwi płyną dosyć leniwie.

Zdarzyło się zabłądzić staremu. Zawsze jednak wychodził z opresji bez szwanku. Zna Narew jak mało kto. Zna zaciszne miejsca i zgłębienia.

-Zarzucę raz jeszcze sieć i będę się zbierał. Jeśli pan chce proszę siedzieć.

Płyniemy jeszcze bardziej w dół rzeki. W pobliżu Pawłówka jest spokojne zakole. Tam może być ryba. Szczupak? Nie. Szczupak i sandacz siedzą teraz pod krzakami, głęboko. Na te ryby sezon się już skończył.

Wiosłował równo i nie wymagało to wysiłku, bo z prądem, a powierzchnia rzeki była gładka. Cisza. Nie zrywają się stada kaczek, nie płynie w poprzek rzeki kozioł czy dzik. W oddali, na łące, widać zająca.

- Ginie przyroda – pomyślał głośno rybak.

Ginie też dawny nadnarwiański krajobraz. Charakterystyczne osady rybackie zostały zeszpecone przez nowobogackie dacze. Miejscowi uciekają stąd w świat. Chcą żyć bliżej szkół, sklepów i fabryk.

-Życie w takim Szygłówku jest mordęgą twierdzi rybak. – Wozem trzeba jechać 13 kilometrów do Pułtuska. Stale przez las. Można też łódką przez rzekę, a później, z Chmielewa, można dojechać do miasta autobusem. Najgorzej jest zimą. Często jesteśmy odcięci od świata. I czemu się dziwić, że Szygłówek wymiera. Pozostało chyba tylko 9 numerów.

Jesteśmy na wysokości Pawłówka. Może za trzecim razem rybak złowi cos wielkiego. Każde zarzucenie sieci jest czymś nowym.. Tworzy odmienna sytuacje, daje szansę.

Z trudem wbił palik w twarde dno. Pochyliwszy się do przodu zaczął wypuszczać sieć. Jedną ręką, drugą lekko wiosłował. Po paru minutach 50 metrowa sieć znalazła się w wodzie. Dość głęboko, bo nie było widać żadnego spławika.

-Spróbuję postraszyć – powiedział. – Kiedy ma się mało czasu, to jest dobra metoda.

Rąbał wiosłem z całej siły w taflę wody. Dostrzegł w niej uciekające małe rybki.

-Tam gdzie jest drobnica, musi być większa sztuka – stwierdził.

Uderzył wiele razy aż poczuł zmęczenie. Potarł ręce o spodnie, rozprostował palce, ale to już nie te same palce, co przed 20 czy 30 latami.

Następnie usiadł na rufie. Znowu wyciągnął papierosa. Powiedział na głos:

-Szkoda, że nie ma ze mną dzisiaj syna. Musiał wyjechać w swojej sprawie do Warszawy. Popłynęlibyśmy jeszcze dalej, w lepsze miejsce.

Od jakiegoś czasu stary wypływa przeważnie z synem Edwardem. Przekazuje mu to wszystko, czego nauczył go dziadek i to, czego sam doświadczył. Z trzech synów tylko Edward garnie się do rybaczenia. Pewnie podtrzyma rybackie tradycje w rodzinie Jabłońskich.

Podłożył do ognia Ogrzaliśmy ręce. Jeszcze przez chwile opowiadał o rybach. Najtrudniej jest złowić bolenia. Nie głupszy jest leszcz, ale jak poleci, to całą ławicę można wydostać. Na rybę nie ma reguły. Raz góruje, raz dołuje. Od pogody tez niewiele zależy. Czasami więcej złowi się przed burza, a czasami po burzy. Osobiście woli łowić nocą, ale wtedy jest niebezpiecznie. Nie tak dawno zawadziłby o jego łódkę holownik. Mogło dojść do tragedii.

Stary człowiek lubi ryby. Najlepiej smakuje mu sandacz, chociaż nie pogardzi sumem. Jak w grudniu lód nie ściśnie, to na wigilię świeżą rybę żonie przyniesie.

Mgła gęstniała, robiło się ciemno. Stary ujrzał sto metrów dalej samochód i jakichś ludzi.

-Może to i kłusownicy? – zastanowił się głośno. – Albo przyjechali samochód myć. Tacy też zanieczyszczają rzekę. Latem kreci się po brzegu tyle ludzi, że nie ma gdzie iść nawet za swoja potrzeba. Co za lata nastały...

Nagle zerwał się. Chwycił za wiosło i zaczął się odpychać od brzegu. Płynął do siatki. Odłożył wiosło i zaczął wyciągać sieć. Robił to dokładnie Otrząsał z kropli wody i zielska, po czym układał pośrodku lodzi. Tym razem nie miał szczęścia. Sieć była pusta.

-Muszę się zadowolić tymi dziesięcioma leszczami, które złowiłem przed pańskim przyjazdem – powiedział rybak. – Może następny połów będzie lepszy. Może pogoda dopisze, bo dla mnie i dzisiejsza nie była zła.

Zapalił. Dał mi jednego leszcza i odpłynął. Był sam na Narwi. Po chwili widziałem już tylko ciemny punkt i ten dym. Za dwie godziny będzie w Szygłówku. Tylko po to, by się przespać, gdyż jutro znowu wypłynie. Nie łowi od popołudnia w piątek do poniedziałku. Jest to czas dla wędkarzy. Wypływa również wtedy, gdy, kiedy nie ma apetytu lub jest w złości. Ponad wszystkim, jak powiada stary człowiek, jest „przywicka”, czyli przyzwyczajenie.

Adam Pankowski



Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo pultusk24.pl




Reklama
Wróć do