Reklama

Mamy najgorszą opinię od czasów stanu wojennego - WYWIAD

07/03/2021 15:00

W rozmowach z Jarosławem Kaczyńskim od razu wyszło, że jego celem jest państwo silne służbami, oparte na inwigilacji obywateli i z podporządkowanym politykom wymiarem sprawiedliwości – mówi związany z naszym terenem znany europarlamentarzysta. O polityce prowadzonej przez PiS, postrzeganiu Polski w Brukseli, koalicji, z Jarosławem Kalinowskim rozmawiał Grzegorz Gerek.

Pochodzi Pan z gminy Somianka, sąsiadującej z gminą Zatory w naszym powiecie. Ukończył Pan też golądkowskie techniku rolnicze. Jest więc Pan zdecydowanie najbardziej „pułtuskim” europarlamentarzystą. W ostatnich wyborach miał Pan drugi wynik 3351 głosów, przegrywając tylko z liderem listy PiS. Proszę powiedzieć mieszkańcom naszego powiatu, jakie mają realne korzyści z posiadania swojego europarlamentarzysty i czy w ogóle polityka europarlamentarna może realnie dotyczyć lokalnych społeczności?

Rzeczywiście, powiat pułtuski jest mi bliski, nie tylko dosłownie, jako sąsiadujący z gminą, z której pochodzę i w której mieszkam. W Golądkowie spędziłem kilka lat życia i był to czas, który bardzo dobrze wspominam.
Dość często słyszę pytanie – „a co pan jako europoseł zrobił dla nas, dla mieszkańców Pułtuska, Wyszkowa, Radomia?” Zazwyczaj trudno nie odnieść wrażenia, że to pytanie z podtekstem, że skoro nie zbudowałem konkretnej drogi albo nie przywiozłem pieniędzy w worku i ich nie rozdałem, to na pewno nic nie zrobiłem. Jest to powszechne myślenie, ale niestety niewiele mające wspólnego z rzeczywistością. Od lat moja praca koncentruje się na rolnictwie, dlatego to do rolnego przykładu najłatwiej mi się odnieść. Poseł do Parlamentu Europejskiego, podobnie jak poseł na Sejm, pracuje nad rozwiązaniami prawnymi i współtworzy instrumenty ich wdrażania. Wszystko to da się przeliczyć na pieniądze, bo na przykład ile złotych/euro mniej otrzymaliby pułtuscy rolnicy, gdyby nie udało nam się wynegocjować podwojenia dopłat? Sam fakt, że rolnicy otrzymują dopłaty – przecież to nie jest oczywistość. Od lat musimy bronić idei subsydiowania rolnictwa przed „wolnościowcami”, których jest coraz więcej, a którzy nie rozumieją, po co taki mechanizm istnieje, i nie zdają sobie sprawy, że pośrednio także z niego korzystają – jako konsumenci kupując produkowaną przez rolników stosunkowo tanią żywność o określonej wysokiej jakości. Na złotówki da się przeliczyć wypracowane przez nas w Parlamencie mechanizmy wspierania młodych rolników, czy inwestycji, jakie dokonuje się na polskiej wsi w ramach tzw. drugiego filaru. Zresztą byłem współtwórcą instrumentu, w którym do każdego euro, jakie wpływało do Polski, nasz budżet dopłacał 40 eurocentów. Z tych pieniędzy przez lata korzystali Polacy, mieszkańcy powiatu pułtuskiego także. W Parlamencie staramy się tworzyć jak najbardziej obiektywne i powszechne rozwiązania.
Skoro jednak pyta Pan o wpływ polityki centralnej na politykę lokalną, warto posłużyć się przykładem zgoła odmiennym, jakiego dostarczył nam ostatnio Fundusz Inwestycji Lokalnych. Przypomnę, że ma być on formą rządowego wsparcia dla samorządów w potrzebie. Co się okazało - w potrzebie są w większości te gminy, których władza wywodzi się z PiS-u. Inne mają problem z uzyskaniem publicznych pieniędzy. Rząd dzieli bowiem pieniądze według klucza partyjnego, chcąc ukarać samorządy, w których wójt nie jest „ich”. A czy tam, gdzie wójt jest z PSL-u, nie mieszkają ludzie, którzy głosowali na PiS? Kogo karzą w ten sposób – wójta z PSL-u, czy tych ludzi, także swoich wyborców?

Czy rząd polski ugrał cokolwiek, zapowiadając przez wiele tygodni weto do europejskiego budżetu, a w końcu weta nie stosując?

Wtedy, gdy premier Morawiecki groził wetem, wicepremier Ziobro zachęcał go do tego kroku, przekonując, że inaczej będzie „miękiszonem”. Także wtedy prawicowy tygodnik będący medialnym ramieniem Zjednoczonej Prawicy, na okładce ogłaszał, że mamy prawo rozmawiać o polexicie. To wszystko pokazuje skalę absurdu, do jakiej doprowadziła ta władza. W imię wewnętrznej wojenki pomiędzy koalicjantami postawiono na szali dobro Polski i po raz kolejny ośmieszono nas na arenie międzynarodowej.

Dobrze się stało, że premier Morawiecki nie zastosował swojej groźby i ostatecznie zagłosował za budżetem. Gdyby zastosował weto, fundusz odbudowy po Covidzie funkcjonowałby bez Polski, koło nosa przeszłoby nam 60 mld euro, w tym 30 mld euro na wsparcie gospodarki – przypomnę, mogło się tak stać tylko przez szaleńcze działanie Zjednoczonej Prawicy.

Czy obserwując relacje polsko-unijne z perspektywy Brukseli bardziej skłania się Pan do opinii polityków prawicy, że Polska jest poważnie traktowana, bo gra ostro, czy też opinii polityków opozycji, że coraz bardziej stajemy się niewiele znaczącym krzykaczem, z którym nikt się nie liczy?

Krzykaczem, z którym nikt się nie liczy jesteśmy od kilku lat, a słynne głosowanie, jak to 27:1, w którym Polska na czele z premier Beatą Szydło ośmieszyła się jako jedyny kraj UE, nie popierając Polaka – Donalda Tuska, który był kandydatem na szefa Rady Europejskiej, jest tego dobitnym przykładem. Obraz kompromitacji dopełnił wtedy komitet powitalny na lotnisku z prezesem Kaczyńskim na czele, który naręczem kwiatów dziękował swojej protegowanej za ośmieszenie Polski.
Przerażające jest to, co z postrzeganiem naszego kraju na Zachodzie zrobiła Zjednoczona Prawica. Nie jest przesadą stwierdzenie, że mamy najgorszą opinię od czasów stanu wojennego. Mamy prawicowy, nacjonalistyczny rząd, który łamie międzynarodowe zobowiązania, słynie też z łamania praworządności, z antyeuropejskiej, antysemickiej, homofobicznej, antyniemieckiej retoryki, którą uprawiają najważniejsze osoby w państwie, na czele z prezydentem. Zachód Europy widzi, jak polska władza szykanuje sędziów, jak zniszczyła należące do wszystkich Polaków media publiczne, przekształcając je w tubę partyjno-kościelną, okraszaną siermiężną propagandą. Nie są też dla nikogo tajemnicą inwektywy, jakimi z mównicy sejmowej obrzuca Unię premier Morawiecki (neomarksiści, wyzyskiwacze), sugerując, że świetnie poradzimy sobie bez Unii.
Oprócz tych krzyków, będących jedynym przejawem uprawianej przez PiS polityki moralnej wyższości nad innymi, nic się nie ostało. Gdzie są wszystkie inicjatywy międzynarodowe, w których Polska przed-pisowska wiodła prym? Gdzie jest chociażby program Polityka Wschodnia? Od dawna powtarzałem, że przed Polską stała wielka szansa, by w UE zająć miejsce Wielkiej Brytanii wśród najbardziej wpływowych państw Wspólnoty. Rząd PiS, który nie ma pojęcia o prowadzeniu mądrej i długofalowej polityki zagranicznej, zupełnie nic z tą szansą nie zrobił.

Wiele osób, obserwując ostatnie lata polskiej polityki, nie może się nadziwić niektórym politycznym decyzjom. Do takich należy eksperyment koalicji PSL z Kukizem. Najpierw szokiem było zawarcie tej koalicji, a potem jej zakończenie. Proszę wytłumaczyć sens tej koalicji i powody jej upadku.

W polskim Parlamencie zdarzały się dużo bardziej egzotyczne koalicje. Względem niektórych aliansów koalicja PSL-Kukiz’15 wydawała się umiarkowanym i dość rozsądnym pomysłem, nie zasługuje na takie demonizowanie. Ordynacja wyborcza i system D’Hondta wymuszają czasami tego typu działania, pomimo naturalnych różnic i wątpliwości. Zarówno PSL, jak i Kukiz’15 osiągnął efekt wyborczy. Wspólne działanie na dłuższą metę okazało się jednak niemożliwe, różnice pomiędzy nami były coraz bardziej wyraźne, a stosunek Kukiz’15 do zastosowania weta przez polski rząd w sprawie unijnego budżetu, przechylił czarę goryczy. Obecność Polski w Unii Europejskiej jest dla nas, ludowców, kwestią zbyt istotną, by pozwolić na to, aby rząd narażał nas na międzynarodowy ostracyzm, a nawet polexit w imię swoich wewnątrzkoalicyjnych wojenek.
Wracając jednak do Kukiza – niektóre z jego postulatów są bardzo ciekawe i się z nimi zgadzam – zawsze byłem chociażby zwolennikiem mieszanej ordynacji wyborczej. Popieram także postulat szerszego wykorzystania funkcji referendum i włączenia obywateli w bezpośredni proces decydowania, co pozwoliłoby przeciąć wiele z toczących się światopoglądowych wojen – na przykład sprawy aborcji, czy ustanowienia związków partnerskich.

PSL od początków swojego istnienia miał dwa skrzydła, które przez długi czas tworzyły nawet odrębne byty polityczne: PSL Piast i PSL Wyzwolenie. Pierwszy prawicowy, drugi lewicowy. Dziś, uwzględniając realia początku XXI wieku, trochę w inny sposób przebiegają podziały, ale wydaje się, że spór między prawicowym konserwatyzmem i europejskim lewicowym liberalizmem cały czas dotyczy ludowców. Pan jest bardziej z PSL Wyzwolenie czy PSL Piast?

Ruch ludowy nigdy nie był w pełni jednorodny, a istnieje ponad 125 lat. PSL jest najstarszą partią na polskiej scenie politycznej i zarazem najbardziej doświadczoną – w naszej historii było wiele trudnych i przełomowych momentów. Do połączenia obydwu nurtów, o których pan wspomina, doszło w 1931 roku. Mówiąc o różnicach między PSL Piast a PSL Wyzwolenie, nie można nie wspomnieć, że w dużej mierze miały one podłoże postrozbiorowe. Bardziej prawicowy PSL Piast powstawał w konserwatywnym zaborze austriackim, PSL Wyzwolenie wywodzi się z zaboru rosyjskiego, którego uwarunkowania były diametralnie inne. Mówię o tym, bo do dziś nasze poglądy także w dużej mierze kształtuje nasze pochodzenie. Mimo ideologicznych różnic między Piastem a Wyzwoleniem, ludowców połączyły wspólne postulaty.
Odpowiadając na Pana pytanie, w kwestiach światopoglądowych, które najczęściej służą do kategoryzowania na prawicowość i lewicowość, sytuuję się bardziej po lewej stronie. Jestem praktykującym katolikiem, ale nie daję sobie prawa do narzucania mojego sposobu życia i wartości innym. W sprawach gospodarczych pozostaję wolnorynkowcem z wrażliwością społeczną. Uważam, że rozdawnictwo ma krótką perspektywę – psuje wszystko, ludzi także.

W ostatnim czasie pojawiły się polityczne spekulacje, że PSL jest gotowe do zastąpienia „ziobrystów” i wejścia do koalicji z PiS. Czy to prawda i czy Pan jest zwolennikiem takiej koalicji?

Jest to kompletna bzdura. Najbardziej dobitnie skomentował to Marek Sawicki, mówiąc, że nie umawiamy się na randkę z modliszką, która chce nas wyeliminować. Pamiętam, jak PiS namawiał nas do koalicji w 2005 roku. Wtedy odmówiliśmy, bo w rozmowach z Jarosławem Kaczyńskim od razu wyszło, że jego celem jest państwo silne służbami, oparte na inwigilacji obywateli i z podporządkowanym politykom wymiarem sprawiedliwości – zresztą to, co dziś obserwujemy w Polsce pokazuje, że ten nadrzędny cel prezesa PiS się nie zmienił i jest realizowany bez względu na koszty. Pamiętam pierwsze expose Kaczyńskiego, w którym mówił o tym, że w sprawach wymiaru sprawiedliwości ważny będzie przykład – wtedy nikt nie wiedział, co to znaczy. Ten przykład dostaliśmy, gdy służby o szóstej rano weszły do domu Barbary Blidy, co skończyło się tragicznie. Ludzie, którzy odpowiedzialni byli za nagonkę na Blidę, dziś znowu dzierżą berło władzy i tak samo jak wtedy nie przebierają w środkach.
Dziś jednak Jarosław Kaczyński jest skuteczniejszy niż w latach 2005-2007. Ewidentnie odrobił socjologiczną lekcję i zamiast ku najbogatszym, którym za pomocą Zyty Gilowskiej obniżał podatki podczas swoich pierwszych rządów, skierował się w odwrotną stronę, ku środowisku małomiasteczkowemu i wiejskiemu. Tu ludzie są szczerzy, poczciwi i ufni wiarą w Boga i proboszcza i, niestety, łatwiej ulegają wpływom. Ale dla Jarosława Kaczyńskiego, przedstawiciela warszawskiej elity, to było wielkie odkrycie, z którego od kilku lat czerpie ogromne korzyści.

Dziękuję za rozmowę.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo pultusk24.pl




Reklama
Wróć do