
W minioną sobotę, na uroczystej sesji Rady Miasta zwołanej z okazji Dni Patrona, radni miejscy jednogłośnie przyjęli uchwałę o przyznaniu medali „Za zasługi dla miasta Pułtuska”. Jednym z odznaczonych jest Tadeusz Ochtabiński – działacz pierwszej Solidarności – jeden z trzech pułtuszczan internowanych podczas stanu wojennego. Medal należy Mu się jak mało komu! Można nawet zadać pytanie, dlaczego dopiero teraz? Medal ten należy mu się także dlatego, że co najmniej w połowie zasłużyła na niego jego żona — Teresa Ochtabińska.
Znam Tadeusza Ochtabińskiego od dłuższego czasu, wielokrotnie miałem okazję z nim rozmawiać także o wydarzeniach sprzed ponad 40 lat. Dlatego bardzo się cieszę z tego, że samorząd naszego miasta uznał, iż to, co robił w Solidarności, warte jest doceniania i odznaczenia. Gratuluję Tadeuszu!
Zawsze, kiedy czytam, oglądam, bądź słucham o takich ludziach, jak Tadeusz Ochtabiński, bohaterach Solidarności z roku 1981 czy 1982, zatrzymywanych, aresztowanych czy ukrywających się przed ubecją — podziwiam ich odwagę i determinację. Wiem, że nie było łatwo zdecydować się na taką działalność, wiem, że mogli spodziewać się wszystkiego najgorszego. Wiem, że wielu innych siedziało wtedy cicho, przymilało się władzy, ciułało na małego fiata, a nawet naśmiewało z „Solidaruchów”. Niektórzy z nich dziś tego nie pamiętają albo starają się nie pamiętać. Co gorsza, są i tacy co wtedy niewiele ryzykowali, a dziś kreują się na bohaterów. Podziwiam tych prawdziwych bohaterów, którzy w chwili zatrzymania w czasie stanu wojennego mogli się spodziewać wszystkiego, łącznie z wywiezieniem „na białe niedźwiedzie”, czy nawet śmiercią. Trzeba było mieć „jaja”, aby w tamtej Solidarności działać!
Kiedy o tym wszystkim myślę, doceniam odwagę działaczy, ale też wiem, że ci bohaterowie mieli obok siebie chyba nawet jeszcze większe bohaterki – swoje żony! Takie jak Teresa Ochtabińska – żona Tadeusza. Gdy męża zatrzymali, została sama z małym synem i w ciąży z drugim dzieckiem. Bez pracy, bez pensji męża, którego rządowa propaganda nazywała wrogiem Polski. Niewielu wtedy miało odwagę jej pomóc. Powszechny strach sprawiał, że społeczeństwo było obezwładnione, załamane i zdruzgotane. Były oczywiście wyjątki, które w morzu obojętności i zniechęcenia wspierały żonę internowanego. A ona martwić się musiała nie tylko o to, że jej mąż może nie wrócić, ale także o to, z czego ma żyć. Teresa Ochtabińska i setki podobnych jej żon internowanych działaczy to ciche bohaterki stanu wojennego. Im też, moim zdaniem, należą się dziś uznanie i docenienie. Przetrwały bowiem szalenie trudny czas internowania ich mężów. To, co przeżyły — trudno opisać. Aby to zrozumieć, zacytuję fragment listu, jaki Teresa Ochtabińska wysłała w sierpniu 1982 roku do Biskupa Płockiego w sprawie swojego męża. To poruszający dokument, oddający jej nastrój i pokazujący, w jakiej znalazła się sytuacji:
Ekscelencjo i Ojcze Duchowny naszej Diecezji
z pokorą i ufnością zwracam się ponownie do Waszej Ekscelencji prosząc Ojca o interwencję w sprawie uwolnienia mojego męża, który przebywa w Ośrodku Odosobnienia w Kwidzyniu od dnia 12.05.br., w tym był na przepustce od dn. 24.07.82 r., ciesząc się naszym wspólnym szczęściem rodzinnym złączonym przez Boga do 21.08.82 r. W okresie tym czekaliśmy z niepokojem na wiadomość o uchyleniu internowania, ponownie zostałam sama, z 3-letnim synkiem, będąc jednocześnie w ostatnim miesiącu ciąży. W okresie porodu dziecko moje zostaje bez opieki – obawiam się o jego los, w czyich znajdzie się rękach.
Obecny mój stan zdrowia pogorszył się na co wpłynęło: ponowne pójście męża z przewlekłą chorobą wrzodową, kwalifikującą się do leczenia szpitalnego, lęk o przyszłość dziecka.
Nadmieniam, że przez okres ciąży jestem pod kontrolą lekarza psychiatrii – jestem u kresu wytrzymałości psychicznej oraz fizycznej. Sytuację pogarsza to, że mamy ciężkie warunki mieszkaniowe. Mieszkanie nasze stanowi jeden pokój na 2-gim piętrze, oprócz elektryczności nie ma żadnych urządzeń socjalnych jest to mieszkanie na poddaszu chylące się ku ruinie, przebywanie w nim zagraża naszemu życiu. Jestem zrozpaczona myśląc o podołaniu zwielokrotnionym obowiązkom po przyjściu na świat daru Bożego naszego dziecka. Na pomoc rodziców nie mogę liczyć, gdyż są to starzy schorowani ludzie wymagający pomocy osób trzecich.
W powyższej sprawie zwracał się mąż do Ministra Spraw Wew. będąc na przepustce i dotychczas nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Pozostała mi już tylko wiara w opatrzność Bożą oraz nadzieja na łaskawe pośrednictwo Waszej Ekscelencji w tej sprawie.
Ekscelencjo mój mąż nikomu nie zagrażał i nie zagraża.
Jest tylko bardzo potrzebny naszej rodzinie.
Ciesząc się z odznaczenia, jakie otrzymał Tadeusz Ochtabińśki warto też wspomnieć o towarzyszce jego życia – Teresie, która w stanie wojennym zmuszona była być bohaterką! I z roli się wywiązała znakomicie. Medal „Za zasługi dla miasta Pułtuska”, jaki otrzymał Jej mąż, jest więc w połowie Jej medalem!
Grzegorz Hubert Gerek
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!