
„W 2009 roku, działając w zamiarze bezpośredniego zagrożenia życia pani X, używając noża typu scyzoryk o długości ostrza około 10 cm, usiłował uderzyć wyżej wymienioną wielokrotnie. Zamierzonego celu nie osiągnął z uwagi na interwencję osoby trzeciej, przy czym jeden z ciosów był skuteczny i spowodował u pani X obrażenia ciała w postaci cięto – kłutej długości około 1,5 cm”.
Przytaczając akt oskarżenia nawet w całości, nie zdołamy oddać całego dramatyzmu - sytuacji, ugodzonej nożem kobiety, dzieci, które były świadkami zdarzenia. Akt oskarżenia nie opisze też - bo i nie taka jego rola, strachu w jakim żyje od lat rodzina. Życia z oprawcą i widma jego powrotu.
Ból poczuła dopiero w karetce
Tego dnia, dwójka dzieci pani X i pana Y miały jechać do lekarza wraz ojcem na terapię psychologiczną do Warszawy. Córka poczuła się źle, więc zadzwoniła do ojca, żeby go o tym poinformować. Ojciec ustalił, że na terapię ma jechać sam syn, zaś pani X miała go odprowadzić na przystanek. Syn nie chciał jechać sam, więc dzieci ponownie zadzwoniły do ojca, który kazał córce jechać do lekarza. Syn nie posłuchał ojca i razem z siostrą i matką poszedł do przychodni. Bali się już podczas drogi powrotnej do domu, widzieli, że ojciec pewnie wrócił z pracy. - Strach był tak ogromny, że kiedy syn zobaczył na ulicy mężczyznę w kurtce podobnej do tej, jaką nosił ojciec, zaczął uciekać na drugą stronę ulicy - mówi pani X. I uzasadniony, jak się za chwilę okazało. - Zadzwonił do mnie starszy syn. Powiedział, że ojciec szuka nas z nożem. Ten telefon pani X odebrała będąc już na komendzie policji, podczas rozmowy z dzielnicowym. Z siedziby komendy pani X wraz z dziećmi została odebrana przez starszego syna i razem pojechali do domu. - Dzielnicowy mnie pouczył, że gdyby coś się działo mam natychmiast zadzwonić. Nie zdążyłam...
Starszy syn na chwilę zatrzymał się przy samochodzie, matka z dziećmi weszła do mieszkania. - Po wejściu do domu odetchnęliśmy, bo wydawało nam się, że go nie ma. On jest bardzo sprytny. Nie zdjął butów, w przedpokoju stały jego kapcie. Chwilę później było po wszystkim. Z pokoju wyszedł pan Y, w ręku miał nóż. Chciał, aby dzieci poszły do pokoju zajmowanego przez ojca.
- Wtedy powiedziałam - dość. Doszło do szarpaniny. Matka osłaniała ręką dzieci. Nie zdołała osłonić siebie. - Żeby nie starszy syn i sąsiad doszło by do tragedii. Syn mnie obronił, sąsiad zabrał nóż, dzieci poszły do sąsiadki. Na płaszczu zaczęła rosnąć plama czerwieni. - Na policję zadzwonił pan Y. Powiedział, że mnie zranił. Ból poczułam dopiero w karetce.
Wyrok
Na początku 2010 roku pan Y usłyszał wyrok 5 lat pozbawienia wolności. Prokurator złożyła odwołanie, żądając zwiększenia kary do 12 lat. Z pułtuskiej prokuratury wpłynął także wniosek o znęcanie się nad dziećmi. Sąd oddalił wniosek uzasadniając, iż oskarżony w taki sposób o dzieci się troszczy. Tymczasem Sąd Apelacyjny w Białymstoku, w dniu 15 marca 2011 zniósł karę 5 lat pozbawienia wolności na 3 lata. Pod koniec marca pani X dostała pismo, z którego wynikało, iż 2 lata spędzone w areszcie zostały wliczone na poczet kary, zaś oprawca w każdej chwili może wyjść na zwolnienie warunkowe lub przepustkę za dobre sprawowanie. Oczywiście pani X zostanie o tym poinformowana.
Dzieci będą miały spokój, jeśli będę uległa
Pani X i pan Y żyją w konkubinacie. Najstarszy syn pani X pochodzi z pierwszego małżeństwa, dwoje młodszych to dzieci państwa XY. Obydwoje pracują, pani X w Pułtusku, pan Y pod Warszawą, dodatkowo otrzymuje rentę. Mieszkają w lokalu komunalnym. Głównym najemcą jest pan Y. - Każdy ma jakieś wady. Wcześniej bywało różnie, ale tak naprawdę źle zaczęło być jakieś pięć lat temu. Robił to z premedytacją, powoli i stopniowo. Małe zmiany były mało dostrzegalne. Sukcesywnie Pan Y zaczął mnie izolować od dzieci. Mówił, że to jego mieszkanie, że jest panem i władcą.
Na zewnątrz był bardzo troskliwym ojcem. Chodził do kościoła, na wywiadówki. Jeździł z dziećmi do psychologa. - Ja nie mogłam chodzić na wywiadówki. Pan Y nie pozwalał mi, w szkole mówił, że dzieci nie mają matki. On miał swój pokój, ja swój. Doszło do tego, że kiedy on był w domu dzieci nie mogły się do mnie nawet odezwać. Kiedy chciały mi coś powiedzieć, wchodziły do łazienki, pukały cichutko w ścianę i szłam do nich na chwilę. Czasem dzieci wchodziły ukradkiem do mojego pokoju, na dwie minutki... Nie robiłam z tym nic ze względu na dzieci. Myślałam, że jeśli będę uległa one będą miały względny spokój.
„Po co mi te bachory”
Wizyty w poradni psychologicznej, przed sądem pan Y tłumaczył tym, że córka miała problemy. Jeździł tam z dziećmi raz na tydzień, co środę. Płacił pan Y, 50 zł za wizytę. Dziewczynka chorowała bardzo często, miała długotrwałe bóle brzucha, kolana, gardła, przy czym żadne leki przepisywane przez lekarzy nie skutkowały. Częste choroby oznaczały nieobecności w szkole. Problemy zamiast znikać nasilały się, mimo regularnych wizyt u psychologa. Dopiero po aresztowaniu konkubenta, pani X poznała prawdę. W papierach pana Y znalazła rysunki wykonane przez dzieci na potrzeby terapii. Rysunki, pani X przyniosła do redakcji.
Trudno wyobrazić sobie, że te drastyczne sceny narysowała dziecięca ręka, że w dziecięcych umysłach powstały te obrazy. Na jednym z nich starszy syn wystawia młodszego brata za nogi przez okno, na innym z ust matki wydobywają się krzyki i wulgarne słowa. Adresatami są dzieci. „Po co mi te bachory” - mówi matka na jednym z rysunków. - Mamo, ojciec mówił nam, co mamy rysować, co pisać. Mówił, co mamy mówić u psychologa – powiedziały pani X dzieci. Wizyty w poradni psychologicznej odbywały się w obecności ojca. Pani psycholog jednoznacznie i jednostronnie interpretowała zachowanie córki, kiedy ta na pytanie o matkę truchlała. - Na rozprawie zapytałam, czy pani psycholog zdaje sobie sprawę, jak skrzywdziła moje dzieci. Powiedziała, że „nie czuje się winna, a krzywdę pani sobie naprawi”. Na krzywdzie moich dzieci zarobiła około 6 tysięcy zł.
Rachunki
W dokumentach pana Y, pani X oprócz rysunków i rachunków za psychologa, znalazła inne, zbierane przez kilka lat – za jedzenie, ubrania i książki, których pan Y nie kupował, których dzieci nie miały. Do czego je gromadził, pani X dowiedziała się na rozprawach sądowych. - Planował to z premedytacją od lat. Chciał kompletnie odsunąć mnie od dzieci. Rachunki miały świadczyć o tym, że tylko on je utrzymuje, tylko on o nie dba. Proszę mi powiedzieć, czy normalna matka wydając na dzieci pieniądze gromadzi rachunki? Po co to komu?
Pani X rachunków nie zbiera. Mimo niewielkich dochodów (ok. 1200 zł pensji, 500 zł alimentów, 180 zł zasiłku rodzinnego) płaci za mieszkanie, prąd, opał, ubrania, jedzenie, dodatkowe zajęcia dla dzieci, spłaca kredyty zaciągane po to, aby dzieci mogły jeździć na wycieczki, żeby nie czuły się gorsze.
Kiedyś w końcu wyjdzie i dokończy to, co zaczął
Odkąd pan Y siedzi w areszcie, córka przestała chorować, chodzi do szkoły, ma bardzo dobre wyniki w nauce. - Syn uczy się trochę gorzej, jak to chłopak – mówi pani X. Wydawało by się więc, że wszystko dobrze się skończyło. Sprawca odbywa karę, rana się zagoiła, córka nie ma kłopotów ze zdrowiem. Pani X żyje jednak w ciągłym strachu. - Kiedyś w końcu wyjdzie i dokończy to, co zaczął... To jest osoba mściwa i nieobliczalna, ja już sobie nie radzę, nie śpię, nie jem, to jest koszmar co ja w tej chwili przeżywam...
Pani X robi co może, żeby nie dopuścić do tragedii. O jej sytuacji wiedzą już lokalne władze, Rzecznik Praw Dziecka, Rzecznik Praw Obywatelskich, Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Po ostatniej informacji o możliwości zwolnienia warunkowego pana Y, także redakcja programu „Uwaga”.
Jedynym ratunkiem dla pani X i jej zastraszonej rodziny jest zmiana mieszkania, bo jak żyć pod jednym dachem z osobą, która dopuszczała się takich czynów? Cóż jednak poradzić, kiedy skromne dochody nie pozwalają na wynajem, nie mówiąc już o zakupie nowego mieszkania? Od chwili aresztowania pani X stara się o przydział lokalu komunalnego. Jej sytuacja jest doskonale znana członkom komisji mieszkaniowej. Podczas budowy nowego bloku przy ul. Jana Pawła, pani X została wciągnięta na listę oczekujących. Miała wówczas nadzieję, że jej marzenia się spełnią, że rodzina będzie bezpieczna. Niestety. Kolejne podania również spotykały się z negatywną odpowiedzią. Ostatnią deską ratunku jest eksmisja pana X. Gdyby sąd przychylił się pozytywnie do wniosku o eksmisję, (argumentowaną uzasadnioną obawą o życie) ze wskazaniem lokalu socjalnego dla pana Y, rozwiązała by się znaczna cześć problemów rodziny. - W sądzie poinformowano mnie, że na wyrok w tej sprawie trzeba będzie poczekać. Ja już teraz nie mam czasu żeby czekać. On w każdej chwili może wyjść, a wtedy mogę nie mieć tyle szczęścia. Przecież nie postawię sobie w domu policjanta. Pani X w ostatnich dniach marca b.r. złożyła podanie o przyspieszenie wyroku. Mamy nadzieję, że sąd weźmie pod uwagę wyjątkowość tej sytuacji. - Sądy powinny iść za dziećmi – mówi pani X. Córka mówi – mamo, ja nie mogę o tym myśleć, bo znowu zacznę chorować. Syn czeka, co będzie dalej. A co mogą zrobić dzieci, kiedy bezradny jest dorosły...
Pani X (imię i nazwisko znane redakcji) nie jest bezradna. Robi wszystko, co w jej mocy, używając wszelkich dostępnych jej środków, by stanąć na nogi i zapewnić bezpieczeństwo sobie i swoim dzieciom. Bezradne są instytucje, które z założenia mają służyć pomocą takim rodzinom jak ta. Larum podnosi się dopiero wtedy, kiedy dojdzie do tragedii. Oby w tym przypadku było inaczej. (am)
Pułtuska Gazeta Powiatowa nr 14, 2011
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie