
Czy można powiedzieć, że miłość to choroba? Owszem. Została zdefiniowana na liście WHO (Światowej Organizacji Zdrowia) chorób związanych z zaburzeniami psychicznymi. Ma nawet swój numer - F 63.9.
Miłość niewątpliwie jest bardzo ważnym doświadczeniem w rozwoju każdego człowieka. Różne są jej rodzaje. Ta pierwsza, której doświadczamy w dzieciństwie, rodzicielska, powinna być bezwarunkowa i stanowić podstawę prawidłowego rozwoju. Jej brak ten rozwój zakłóca, o czym codziennie przekonują się psychologowie i psychoterapeuci w gabinetach.
Miłość irracjonalna, szalona? Przytrafiła się Wam kiedyś? - Każdy człowiek choć raz przeżył „szaloną” miłość – uważa pytany przez nas ekspert. Nie wszyscy mają jednak odwagę się do tego przyznać, nawet przed samym sobą, niektórzy nie potrafią też o nią zawalczyć.
Warto pamiętać, o tym, jak trudne bywają miłości rówieśnicze. Czasem też miłość przyjmuje niebezpieczną formę, a właściwie nie sama miłość, tylko sposób, w jaki ludzie zachowują się pod jej wpływem. Chodzi o zachowania, które krzywdzą „obiekt” miłości, jak prześladowanie, przemoc, chorobliwa zazdrość. Trzeba wtedy szukać wsparcia, nie tylko u rodziny, znajomych czy psychologa, ale także zgłaszając sprawę na policję.
Miłość została zdefiniowana na liście WHO (Światowej Organizacji Zdrowia) chorób związanych z zaburzeniami psychicznymi. Pod numerem F 63.9 kryją się zaburzenia nawyków i popędów (popędów). Niektórzy rzeczywiście skłonni są włączać miłość do tych zaburzeń. Jeszcze inni – mówią, że miłość to rodzaj choroby, bo nawet potocznie mówi się, że ktoś „oszalał z miłości”, stracił głowę”.
Badania wykazują, że koktajl substancji chemicznych, który serwuje nam mózg, sprawia, że nawet największy sceptyk oszaleje z miłości, a jego zachowanie zaczyna przypominać zaburzenia obsesyjno-kompulsywne.
„Bo to się zwykle tak zaczyna”… pamiętacie tę piosenkę? A zaczyna się od… zapachu. - I nie chodzi tu o perfumy czy prysznic po siłowni – czytamy w national-geographic.pl.
Dziennikarze magazynu wraz z ekspertami Centrum Nauki Kopernik rozebrali miłość na czynniki pierwsze. Motylki w brzuchu gdzieś poleciały... Nie jest romantycznie, nie jest różowo. Jest chemicznie, wybuchowo, iskrzy...
Jak tłumaczą eksperci miłosną chemiczną bombę?
- „Ważna jest naturalna woń i - prawdopodobnie - ukryte w niej bezwonne feromony. Ich istnienie u człowieka nie jest jeszcze wyczerpująco zbadane przez naukę. W każdym razie, zapach dociera do nosa, gdzie napotyka bardzo czuły narząd lemieszowo-nosowy. Ten z kolei aktywuje podwzgórze - mały obszar w mózgu. Jeśli wszystko „do siebie pasuje”, gdy zaczynamy się interesować partnerem, a nasze szare komórki zaczynają świecić (widać to podczas badania pozytronową tomografią emisyjną (PET)). Podwzgórze zaczyna wydzielać fenyloetyloaminę (PEA), będąca neuroprzekaźnikiem. Jej podwyższone stężenie w mózgu z jednej strony objawia się stanami nieuzasadnionej radości, pewnością siebie, podnieceniem czy nadmierną aktywnością na przemian z brakiem koncentracji.
Z drugiej strony - powoduje bezsenność, zaburzeniami łaknienia, brak tchu czy stany niepokoju i depresji. Tak często czują się narkomani - fenyloetyloamina jest substancją należącą do grupy amfetamin. Nic więc dziwnego, że potocznie nazywana jest „narkotykiem miłości”.
Wzrost poziomu PEA pociąga za sobą kolejne zmiany. Zwiększa się wydzielanie noradrenaliny – hormonu, zwanego „substancją miłości”. Działa on podobnie do adrenaliny - na widok ukochanej osoby podwyższa nam się ciśnienie, przyśpiesza bicie serca, rośnie poziom glukozy we krwi i zmniejsza się apetyt. Na skutek skurczów naczyń krwionośnych, pokrywamy się rumieńcem i stajemy się wrażliwi na dotyk.
W miarę jak rośnie poziom noradrenaliny, zaczyna uwalniać się kolejny związek - „hormon szczęścia”, czyli dopamina.
Kompletnie opanowuje ona resztę zmysłów i ciała. Odpowiada za procesy chemiczne zachodzące w mózgu, które kontrolują ruch i aktywność ciała oraz zdolność odczuwania przyjemności. Dopaminę znamy z codzienności, bo jej poziom gwałtownie wzrasta, gdy zachwycimy się nowym gadżetem, efektowną sukienką czy nieodpakowanym jeszcze prezentem. To właśnie dopamina jest współodpowiedzialna za to, że kochamy „na śmierć i życie”.
Drugą cząsteczką w tym duecie jest serotonina. Gdy poziom dopaminy rośnie, jednocześnie gwałtownie spada ilość serotoniny. Odpowiednia ona za zdrowy sen i poczucie spokoju, a jej niedobory powodują ogólne rozkojarzenie i brak koncentracji.
Zakochana osoba robi się zdezorientowana i popada w skrajne nastroje, jednocześnie nie mogąc się doczekać kolejnego spotkania ze swoją drugą połówką.
Mamy więc fenyloetyloaminę (PEA), noroadrenalinę, dopaminę i serotoninę –neuroprzekaźniki sprawiające, że szalejemy z miłości.
Najważniejsza z nich jest ta pierwsza, bo kontroluje pozostałe. Niestety, na działanie fenyloetyloaminy organizm się uodparnia. Z badań wynika, że zwykle pomiędzy 18 a 48 miesiącem (4 rokiem) związku, cały szalejący ogień miłości powoli się wypala i przygasa. Wtedy zakochani mogą się nawet rozstać! Na szczęście, nie jest to reguła. Na skutek działania dopaminy, przez cały czas nasz organizm wytwarza bowiem oksytocynę i wazopresynę - hormony o podobnej budowie, ale odmiennym działaniu.
Związki te działają w chwilach bardzo ważnych dla człowieka. U kobiet jest więcej receptorów oksytocyny. Hormon ten łagodzi stres, powoduje obniżenie ciśnienia krwi, działa przeciwbólowo i relaksująco. U mężczyzn góruje wazopresyna, uwalniana za sprawą testosteronu i działająca podobnie jak adrenalina. Podwyższenie poziomu tych obu hormonów wywołuje uczucie odprężenia, spokoju, poczucia więzi i wzajemnej akceptacji. Dzięki ich obecności możliwy jest rozkwit dojrzałej miłości pomiędzy partnerami”.
Więcej na - https://www.national-geographic.pl/artykul/jak-dziala-milosc-obalamy-mity-to-czysta-chemia
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie