
ZE STRZELBĄ I Z WĘDKĄ Bohaterem pierwszego z cyklu artykułów jest dziennikarz Pułtuskiej Gazety Powiatowej Zbigniew Tołłoczko. Wkrótce na pultusk24 NOWOŚĆ - strona poświęcona wyłącznie wędkarsko - myśliwskim wspomnieniom. Zachęcamy naszych Czytelników - jesteście zapalonymi wędkarzami lub myśliwymi, macie ciekawe zdjęcia i wspomnienia? - przysyłajcie je na adres: redakcja.pgp@pultusk24.pl lub skontaktujcie się z naszą redakcją.
Na zdj. Zbigniew Tołłoczko
Miałem w życiu to szczęście, że od dziecka wzrastałem wśród ludzi zakochanych w środowisku przyrodniczym, a takimi są między innymi wędkarze i myśliwi. Wychowywałem się w leśniczówce pośród przepięknych lasów i jezior ziemi lubuskiej. Brat mojej matki, mój ojciec chrzestny, z zawodu i co najważniejsze z prawdziwego powołania, był leśniczym. Długo trwał w stanie kawalerskim, więc traktował mnie jak syna. Ilekroć wybierał się na ryby lub polowanie, zawsze zabierał mnie ze sobą. Wyraźnie lubił, mieć mnie u swego boku. Wuj dysponował umiejętnością opowiadania o zjawiskach przyrodniczych, lubił pokazywać mi cuda natury, cieszyć się z sukcesów wędkarskich oraz myśliwskich, a nawet recytować swoje wiersze. To on zaszczepił we mnie zamiłowanie do wędkarstwa i myślistwa, do przyrody w ogóle. Od niego nauczyłem się zasad wędkowania i polowania. Od dziecka chłonąłem atmosferę lasów i jezior, przygód wędkarskich i myśliwskich.
Pierwsza wędka
Pierwszą wędkę skonstruowałem sam. Kawałek kija leszczynowego, kawałek sznurka, duży korek od butli do wina i gwóźdź zagięty na kształt haczyka. Za przynętę, kulka z chleba. Do dziś pamiętam obrazek tamtego lata. Ładny słoneczny poranek i ja 7. letni w podwiniętych za kolana porciętach, stojący w wodzie śródmiejskiego stawu pełnego rechoczących żab. Wpatrzony w ruchy korka dziwię się, że nie bierze. Do takiego sposobu wędkowania zniechęciłem się po kilku dniach, pasja jednak mnie nie opuściła. Co zaszczepione, nie znika tak łatwo. Pierwszą rybę złowiłem w wiejskim stawie, gdy miałem 10 lat. Byłem tak uradowany, że z wędką i karasiem pognałem do domu oddalonego o kilometr. Mój zachwyt i szczęście ostudził dziadek, na którego natknąłem się na podwórku. Zaśmiał się tylko i powiedział coś, czego nie pamiętam. Zrozumiałem, że to bardzo mała rybka. Dla mnie wydawała się wielka. Każdy następny kontakt z wujem leśniczym, także z jego bratem myśliwym, ich ojcem, a moim dziadkiem ziemianinem, myśliwym i wędkarzem jeszcze na Kresach Wschodnich oraz innym wujem wędkarzem sprawiał, że moje umiejętności wędkarskie rosły. Wędkowałem z nimi na pięknym śródleśnym jeziorze z łódki albo z pomostu, tak w dzień, jak i w nocy. Najpiękniej i najciekawiej zawsze było o świcie, gdy wychodziliśmy z namiotu, by sprawdzić wędki. Najczęściej po nocy wyciągaliśmy węgorze. Nauczyłem się je łowić, oprawiać i wędzić.
Pierwsza strzelba
Z myśliwskiej dubeltówki strzelałem już wtedy, gdy była ona dłuższa i cięższa ode mnie. W obecności wuja, było to bezpieczne. Pierwszy strzał do tarczy na wrotach stodoły był celny. Potem też szło jak z płatka. Zestrzelonych dzikich kaczek, kurek wodnych i gołębi na łąkach i rozlewiskach Warty i Odry w okolicach Słońska i Kostrzyna, nie zliczę. Z obładowanymi trokami wracaliśmy zmęczeni ale zadowoleni do domu motocyklem, z małym pieskiem z przodu na zbiorniku z paliwem i kierownicy. Dzisiaj takich ciekawych widoków nie ma. Mniej zadowolone były babcia i moja matka, bo im przypadała robota oskubania i upieczenia ptactwa. Cudowny smak upieczonej dzikiej gęsi albo kaczki pamiętam, jakby to było wczoraj. Atmosfery polowań, ich piękna i emocji nie zrozumie nikt, kto ich nie zaznał. Wędkarstwo, a szczególnie myślistwo to męska przygoda, wymagająca hartu ducha, odporności na trudy i umiejętności radzenia sobie w warunkach terenowych. A te piękne widoki ciągów dzikiego ptactwa przed świtem i o zmierzchu w bezkresnych łąkach i rozlewiskach. A jakie wrażenie zostawia nagłe wyjście odyńca z kukurydzy w księżycową noc wprost na człowieka, to ja wiem, kto inny nie. A oczekiwanie na przyjście dzików do bajora w nocy, w środku lasu? Ja wiem, kto inny nie. Wuj często przypominał mi z zabawnym uśmieszkiem, że gdy stał przy mnie z dubeltówką w nocy w oczekiwaniu na dziki, słyszał bicie mojego serca. To mówi samo za siebie. A wschody i zachody słońca nad wodą albo w łąkach, tego opowiedzieć się nie da, to trzeba przeżyć.
Wędkarskie przygody
Wędkarskich przygód opowiadać mógłbym wiele. Żeby nie zanudzić Czytelnika, wspomnę o jednej. W 1973 roku nad ulubione jezioro z dzieciństwa, wybrałem się z Warszawy motocyklem. 480 kilometrów, jechaliśmy z bratem przez całą noc. Po drodze prawdopodobnie nie dolałem oleju do benzyny i zatarłem silnik, na szczęście przed leśniczówką. Wuj leśniczy odstawił motocykl do remontu, a my przesiedliśmy się na wóz konny wyładowany sprzętem otrzymanym od ciotki, niezbędnym do miesięcznego zamieszkania w lesie pod namiotem. Gdy uporałem się z urządzeniem obozowiska, zbliżał się zmrok. Łowisko przy pomoście zanęciłem gotowanymi ziemniakami i zmęczony po całonocnej podróży poszedłem spać. W nocy obudził mnie podejrzany głośny plusk ale pomyślałem, że to może dziki zwierz i nie sprawdziłem, co to było. O świcie wyszedłem na pomost i ze zdziwieniem stwierdziłem brak ciężkiej bambusowej wędki, na której haku wieczorem założyłem ziemniaka. Nad jeziorem nie było żywej duszy od wczoraj. Do najbliższej wsi 3 kilometry. Niemożliwe, aby wędkę ściągnął złodziej. Obszedłem jezioro naokoło, wchodziłem na wszystkie pomosty, oprócz jednego w trzcinach spróchniałego przy brzegu. Wędki nie było. Po 3 dniach zaświtała mi myśl, żeby jednak wejść poprzez wodę po pas na zrujnowany pomost, położony kilkadziesiąt metrów od miejsca gdzie postawiłem wędkę na noc. Tak zrobiłem. Ku mojemu zdumieniu, bambusowe wędzisko pływało pod tym pomostem z wyciągniętą całkowicie z kołowrotka żyłką w trzciny. Urwany kawałek żyłki z hakiem wskazywał, co porwało wędkę z pomostu. Duża ryba, może karp, może leszcz. Do dziś żałuję, że nie przywiązałem wędek. Byłyby emocje holowania dużej ryby. Od tamtej pory mam nauczkę - ryba najchętniej weźmie przynętę, kiedy się ją zlekceważy.
Wędkuję nadal. Wuj leśniczy dawno nie żyje ale mam wspaniałych przyjaciół wędkarzy Waldka i Staszka, z którymi wędkowanie i pogawędki o łowieniu ryb w Narwi i zbiornikach stałych, są prawdziwą przyjemnością i nauką. To bardzo doświadczeni wędkarze. Z polowań natomiast, pozostały mi wspomnienia i hobby. Miejsce zamieszkania, a zmieniałem je wielokrotnie, jak to w zawodowej służbie wojskowej bywa, urządzam po myśliwsku własnoręcznie wykonując z zakupionych poroży takie przedmioty jak żyrandole, kinkiety, lampki nocne, wieszaki, świeczniki i inne. Lubię przebywać we wnętrzach o myśliwskim wystroju: poroża, skóry, myśliwska zastawa stołowa, obrazy o motywach przyrodniczych itd, i twierdzę, że wpływa on na człowieka relaksująco. Co zaś do wychowawczego wpływu mężczyzny na małego chłopca, za wielką rzecz uważam, wprowadzanie przez kogoś z członków rodziny w arkana myślistwa i wędkarstwa. Później to bardzo ważne w męskim życiu.
Zbigniew Tołłoczko
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie