Reklama

Wplątani we wpadkę pułtuską

11/03/2016 08:17

Jesienią ubiegłego roku ukazała się książka „ Konfidenci”. Autorami jej są Witold Bagieński – pracownik naukowy IPN, Sławomir Cenckiewicz – historyk, publicysta oraz wykładowca Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu i Piotr Woyciechowski – astronom z wykształcenia, w 1992 roku kierował Wydziałem Studiów gabinetu politycznego Antoniego Macierewicza. To on współtworzył tzw. „listę Macierewicza” i ta jego praca z 1992 ma związek z książką, ale o tym dalej.

Piotr Woyciechowski jest autorem fragmentu książki poświęconego Pułtuskowi i pułtuskim „konfidentom”. Głównym bohaterem, w zamiarze autora negatywnym, jest Wojciech Świdnicki, pułtuszczanin, działacz NZS i... „konfident”. Przy okazji bezrefleksyjnie podani na tacy są inni pułtuscy „konfidenci”. Autor nie wyjaśnia i nie informuje, czy podpisanie zobowiązań było wynikiem szantażu, zastraszenia, psychicznego znęcania się, czy też może wynikało z powodów ideologicznych. Ot tak po prostu – wrzuca informację bez koniecznego wyjaśnienia, zapytania bohaterów, czy choćby rzetelnego opisania przyczyn i okoliczności złożenia podpisów przez tych mieszkańców Pułtuska. Ujawnia ich nazwiska – Andrzej Ambroziak i jego ojciec. Piotr Woyciechowski upublicznia fakt podpisania przez nich dokumentów SB, przykleja łatkę „konfidentów” (sam tytuł książki jest tezą) i zostawia. W małym jakby nie było mieście, jakim jest Pułtusk, plotka i sensacja rozchodzi się szybko. Ludzie mówią, opowiadają, dodają i rozbudowują. Efekt nie jest przyjemny dla mimowolnych bohaterów książki. W zastępstwie autora dochować więc trzeba niezbędnej w takiej sytuacji „należytej staranności”. Trzeba wyjaśnić Czytelnikom przyczyny zdarzeń, przedstawić kontekst i choć zasugerować próbę postawienia się w sytuacji ludzi uwikłanych we „wpadkę pułtuską” ze smutnej jesieni 1986 roku.

Wojciech Świdnicki urodził się w 1961 roku w Żaganiu, ale niemal od urodzenia mieszkał z matką w Pułtusku. Jego mama Marianna Świdnicka była sędzią pułtuskiego sądu – w latach 80 – tych Prezesem Sądu. Już jako dziewiętnastolatek rozpoczął działalność antykomunistyczną wypisując na budynku pułtuskiego PZPR, czy na sowieckim cmentarzu hasła związane z Katyniem. Rozrzucał własnoręcznie zrobione ulotki, a robił to razem z... synem sekretarza KW PZPR. Licealna działalność antykomunistyczna skończyła się kilkoma rozmowami ze smutnymi panami z SB. Na pewno więcej rozmów niepokorny syn odbył z matką. Można się domyślić strachu, jaki targał kobietą samotnie wychowującą jedynego syna. Poważnych konsekwencji nie było, gdyż trwał karnawał Solidarności. Wojciech Świdnicki jesienią 1981 roku został studentem wydziału prawa Uniwersytetu Warszawskiego.

Grudzień 1981 roku to wprowadzenie stanu wojennego. Rozwiązane zostało Niezależne Zrzeszenie Studentów. Wojciech Świdnicki już od początków 1982 roku był liderem podziemnych struktur NZS. Jak dziś mówi inny uczestnik tamtych wydarzeń Adam Ambroziak (brat Andrzeja Ambroziaka) - Wojciech Świdnicki uratował NZS. Wynosząc jeden powielacz zaczął szybko nielegalną działalność. W latach 1983 – 1984 NZS na Uniwersytecie Warszawskim była to już prężna organizacja zajmująca się produkcją i dystrybucją zakazanych publikacji. Setki tysięcy ludzi dzięki odważnym studentom otrzymywało tak potrzebą w czasach zakłamania i załamania dawkę wzbudzającej nadzieję prawdy.

W jego strukturach działali także pułtuszczanie – wspomniany Adam Ambroziak czy Zbigniew Rutkowski, wówczas warszawscy studenci.

W 1983 roku zaczyna się wątek pułtuski całej sprawy. Do nieformalnego lidera opozycji antykomunistycznej w Pułtusku, pracownika Fabryki POLAM Sławomira Latka, zgłaszają się Adam Ambroziak i Wojciech Świdnicki. Chcą współpracować i nieść „rewolucję” na prowincję. Dziś Adam Ambroziak wspomina tę decyzję jako błąd - „to było takie pułtuskie hobby”. Działalność w wielkiej Warszawie była łatwiejsza niż w malutkim Pułtusku. Siłą rzeczy łatwej esbecji było kontrolować niewielkie miasto.

Zaczęło się od dystrybuowania nielegalnej prasy i książek, a skończyło na bardzo ambitnym projekcie jakim była Biblioteka Myśli Niezależnej. W międzyczasie konspiratorzy przeprowadzali akcje ulotkowe. W czerwcu 1984 roku w trójkę rozrzucili na ulicach Pułtuska ulotki wzywające do bojkotu wyborów do rad narodowych. Te i różnego rodzaju działania na terenie Polamu sprawiły, że kierownictwo wojewódzkie Służby Bezpieczeństwa z Ciechanowa w sposób szczególny zainteresowała się Pułtuskim. Na terenie całego województwa ciechanowskiego antykomunistyczna opozycja w Pułtusku była najaktywniejsza.

Jak wiemy z dokumentów zgromadzonych w IPN, w wyniku agenturalnego donosu z kwietnia 1985 roku SB wszczęła Sprawę Operacyjnego Rozpoznania „ Biblioteka” skierowaną przeciw coraz bardziej aktywnej grupie, w której główne role odgrywali Wojciech Świdnicki, Adam Ambroziak, Sławomir Latek i Wojciech Mieszkowski.

W 1985 roku przeprowadzono kolejne akcje ulotkowe – przed 1 maja i przed wyborami do sejmu. Ta druga akcja została zaplanowana w Pułtusku, a wykonana przez konspiratorów z NZS. Polegała na wystrzeleniu ulotek ze specjalnej rury, w której był niewielki ładunek wybuchowy, co sprawiało, że ulotki rozrzucane były jednocześnie z dużym zasięgiem. Podobne akcje przeprowadzane były przez NZS w Warszawie i Krakowie. Pułtuskie „wybuchowe ulotki” potwierdziły esbecji związki opozycji w naszym mieście z NZS-em. Dla szefa wojewódzkiego SB majora Juliana Lewandowskiego sprawa zaczynała być ważna z kilku powodów – chciał rozbić najsilniejsze struktury opozycyjne na terenie województwa, a równocześnie dotrzeć do struktur uniwersyteckiego NZS-u. Liczył na sukces, który pozwoli mu wykazać, że na prowincji są lepsi esbecy niż w stolicy! Major Lewandowski wiedział też, że pułtuscy działacze podziemia mają dostarczoną z Warszawy maszynę drukarską. Była to prawda.

W 1985 roku miały pod Pułtuskiem miejsce wydarzenia do dziś niewyjaśnione. Otóż kilka razy ścięte zostały pod Lipnikami słupy telegraficzne. Gdy stało się to pierwszy raz od razu sprawę przejęła SB licząc na spektakularny sukces złapania sabotażystów. Nie udało im się ustalić sprawców, choć wiele poszlak wskazywało na pewnego mieszkańca Lipnik. Chciano mu nawet postawić zarzuty, ale prokuratura się nie zgodziła. Poszlakowymi dowodami było doprowadzenie do podwórka delikwenta przez psa oraz dokładnie identyczna wysokość, na której delikwent ściął słup podczas eksperymentu zaaranżowanego przez SB. Dano mu piłę i kazano ściąć postawiony na placu komendy słup. Ściął go na identycznej wysokości jak słup.  Przy kolejnych ścięciach słupów SB nie była już tak aktywna. Dlaczego? Domyślić się należy, że te akty sabotażu postanowiono wykorzystać do rozegrania pułtuskiego podziemia.

Od wiosny 1985 roku SB prowadziła inwigilację środowiska opozycyjnego. Sprawa Operacyjnego Rozpoznania „Biblioteka” była prowadzona przez półtora roku aż postanowiono uderzyć. 3 września 1986 esbecja wkroczyła do mieszkań konspiratorów i zatrzymała Adam i Andrzeja Ambroziaków, Wojciecha Świdnickiego, Krzysztofa Milewskiego, Wojciecha Mieszkowskiego, Marka Zielińskiego i Sławomira Latka. U dwóch braci Ambroziakow znaleziono nie tylko opozycyjne książki i broszury, ale także... piły i siekiery. Esbecy, wykorzystując informacje od swoich tajnych współpracowników, zastraszając i szantażując, zmusili Andrzeja Ambroziaka do podpisania deklaracji współpracy. Był on wtedy młodym mężem i ojcem, studentem na Akademii Muzycznej, któremu obca była antykomunistyczna działalność. Esbecy przedstawili mu alternatywę – albo podpisze lojalkę, albo pójdzie siedzieć na 10 lat za zniszczenie słupów. Oczywiście najmniejszego znaczenia dla nich nie miało, że nie mają dowodów. Szantażem i zastraszaniem esbecy wymusili podpisanie lojalki także przez ojca braci Ambroziaków.

Wobec Wojciecha Świdnickiego zastosowano jeszcze bardziej perfidną metodę. W wyniku donosów tajnego współpracownika ulokowanego w pułtuskim sądzie esbecy wiedzieli, że jego relację z matką są wyjątkowe. Był on jedynakiem, a rodzice rozstali się w dramatycznych okolicznościach. Ślad, nie tylko w psychice matki, pozostał do końca życia. Przetrzymywanemu w areszcie Wojciechowi zasugerowano możliwość karnego odpowiadania za sabotaż, ale także zaszantażowano zwolnieniem matki z pracy.

Każda matka boi się o syna. Matka samotnie wychowująca jedynaka boi się podwójnie. Marianna Świdnicka wiedziała o konspiracyjnej działalności syna. Oczywiście nie wszystko, ale wystarczająco dużo, by się martwić. Zapewne dziesiątki razy o tym rozmawiali – prosiła, błagała, otrzymywała uspokajające zapewnienia syna.

Kiedy więc Wojciech Świdnicki został postraszony konsekwencjami wobec matki, pękł. Mama – najbliższa osoba - okazała się ważniejsza niż konspiracja. Podpisał zobowiązanie do współpracy i przez dwa miesiące współpracował z SB. Efektem były między innymi informacje o strukturach podziemnego NZS na Uniwersytecie.

Dla esbeków z Ciechanowa był to wielki sukces. Oni - z prowincji - udowodnili kolegom ze stolicy, że są lepsi. Szantażem, groźbą i najzwyklejszym podłym fortelem zmiażdżyli młodych ludzi walczących najlepiej jak potrafili o prawdę i wolną Polskę.

Wojciech Świdnicki zerwał współpracę już w listopadzie 1986 roku, Andrzej Ambroziak i Kazimierz Ambroziak nie przekazali nigdy żadnej istotnej informacji. Wszystko, co mówili esbekom było prawdą, ale prawdą powszechnie dostępną, nieszkodzącą komukolwiek. SB nie miała z tej współpracy wielkiej korzyści. Było tak także dlatego, że po jesieni 1986 roku aktywność konspiracji pułtuskiej wyraźnie zmalała. Zauważyć można było pewnego rodzaju zmęczenie, być może zniechęcenie, a być może uznanie, że warto poczekać na rozwój wypadków po tym, jak w ZSRR ogłoszono pierestrojkę. Od jesieni 1986 roku do 1989 roku Pułtusk przycichł. Co nie oznacza, że SB i jej tajni współpracownicy nie inwigilowali. W Pułtusku Służba Bezpieczeństwa prowadziła jeszcze inne Sprawy Operacyjnego Rozpoznania: „Narew”, „Tabaka”, „Aneks”, „Doręczyciel”, „1 Maja” czy „Kolejarz”.

Wojciech Świdnicki zerwał współpracę w listopadzie 1986 roku. Esbecja nie dała mu jednak spokoju i namawiała do dalszej współpracy. Wiosną 1987 roku jego matka została odwołana ze stanowiska Prezes Sądu. Nic to nie dało – Wojciech nie dał już się złamać. Przeciwnie – był aktywnym uczestnikiem konspiracyjnych działań pod koniec lat 80 – tych. Między innymi w lipcu 1987 roku wraz z Adamem Ambroziakiem na przystanku autobusowym podczas przejazdu Michaiła Gorbaczowa wywiesił transparent „Demokracji potrzebujemy jak powietrza”.

Julian Lewandowski – szef ciechanowski SB – skreślił Wojciecha Świdnickiego jako tajnego współpracownika dopiero w 1989 roku. Tak uzasadnił decyzję: „(...) Po tym fakcie (odwołaniu Marianny Świdnickiej z funkcji Prezesa Sądu) TW kategorycznie odmówił dalszej współpracy. Bezskuteczne okazały się działania mające na celu zmuszenie go do współpracy. W bieżącym roku matka TW popełniła samobójstwo. W tej sytuacji podjęcie i zmuszenie TW do współpracy jest niemożliwe”.

Wyjaśnić należy, że Wojciech Świdnicki najpierw zerwał współpracę, a potem jego matka straciła stanowisko. Zapewne wielokrotnie była nachodzona przez SB, wielokrotnie rozmawiała z synem, wiedziała, że podpisał lojalkę i wiedziała, że zerwał współpracę. Można się tylko domyślać co działo się ze zdrowiem kobiety. Wiele osób z Pułtuska ją znało, wiele pamięta. Kiedy 24 lipca 1989 roku jej ciało wyłowiono z portu Domu Polonii, wszczęto dochodzenie. Jesienią je umorzono uznając, że przyczyną śmierci było samobójstwo. Nikt nie kwestionował tej wersji, choć wszyscy którzy znali Mariannę Świdnicką i domyślali się czegokolwiek o działalności syna, rozumieli, że była to cicha ofiara beznadziejnych, czarnych, smutnych lat 80-tych. Ofiara niepotrzebna, ale równocześnie wydaję się, że ofiara nieunikniona.

Piotr Woyciechowski w 2012 roku sprawę śmierci Marianny Świdnickiej wykorzystał do zebrania informacji z Pułtuska. Udało mu się uzyskać pewien stopień zaufania od kilku Pułtuszczan, uczestników tamtych wydarzeń. Przekonał ich tym, że pisze tekst o okolicznościach tragicznej śmierci Marianny Świdnickiej do jednego ogólnopolskich tygodników. Tekst nigdy się nie ukazał! Rozmówcami Woyciechowskiego z Pułtuska byli między innymi bracia Ambroziakowie. Dziś Adam Ambroziak stanowczo stwierdza, że żadnych informacji by nie przekazał wiedząc, że zbierane są one do „projektu naukowego”, jakiego finałem jest książka „Konfidenci”

Na koniec kilka zdań o relacjach Woyciechowskiego wobec Świdnickiego - skąd panowie się znali i czy mieli okazję do „nie lubienia się”.  Wojciech Świdnicki na początku lat 90 – tych wraz z dużą grupą działaczy NZS poszedł do pracy w Urzędzie Ochrony Państwa. Pracował między innymi z Piotrem Niemczykiem. Natomiast Piotr Woyciechowski był szefem Wydziału Studiów w gabinecie Antoniego Macierewicza. Spod jego ręki wyszła tzw. „lista Macierewicza” . Efekt lustracyjnej pracy Piotra Woyciechowskiego stracił wiele na wiarygodności po ujawnieniu skandalicznej pomyłki, gdy oskarżenie skierowano wobec absolutnie niewinnej osoby mającej jednak takie samo imię i nazwisko jak prawdziwy tajny współpracownik. Za tą kompromitację odpowiadał min. Piotr Woyciechowski – astronom z wykształcenia. To wtedy on i jego współpracownicy zaczęli podejrzewać, że w podrzuceniu im tej pomyłki brał udział Urząd Ochrony Państwa, a zwłaszcza jeden z pracowników UOP - Wojciech Świdnicki! Można przypuszczać, że od tego czasu Piotr Woyciechowski nie przestał myśleć jak zemścić się na ówczesnym przeciwniku. I wreszcie się zemścił!

Grzegorz Gerek 

P.S.

W dniu 30 października 2014 r. pod sygnaturą S 43/14/Zk wszczęte zostało śledztwo w sprawie zbrodni komunistycznej, dokonanej przez funkcjonariuszy Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Ciechanowie, popełnionej w latach 1985-89 w Pułtusku, a polegającej m.in. na przekraczaniu uprawnień i niedopełnianiu obowiązków przez psychiczne znęcanie się nad Andrzejem Ambroziakiem, Adamem Ambroziakiem, Wojciechem Świdnickim, Krzysztofem Milewskim, Sławomirem Latkiem, Wojciechem Mieszkowskim i Markiem Zielińskim. Z informacji, jakie udało się zdobyć, do chwili obecnej zgromadzony został dość obszerny materiał dowodowy, ale mimo upływu ponad roku nie został przesłuchany żaden świadek.

Wokół książki „Konfidenci” toczy się dyskusja nie tylko w Pułtusku. Kilka dni temu z szafy Kiszczaka wypadły ważne dokumenty z czasów PRL. Jest ich kilkadziesiąt kilogramów i dotyczą wielu osób, ale głośno jest tylko o teczce Lecha Wałęsy. W tej sprawie wypowiadają się w mediach prawicowych Sławomir Cenckiewicz i Piotr Woyciechowski – współautorzy „Konfidentów”. Obaj w sposób wyjątkowo negatywny wypowiadają się o Lechu Wałęsie. Ich zaangażowanie w tematykę lustracyjną, donosicielską, konfidencką i esbecką nie dziwi. Nie dziwi też gorliwość, która raczej powinna być obca historykom. Chyba że nie chodzi o prawdę historyczną tylko punkty, które się zdobywa, aby awansować i budować „karierę w IV RP”. Sławomir Cenckiewicz został pod rządami PiS po. Dyrektora Centralnego Archiwum Wojskowego, a Piotr Woyciechowski Prezesem Giełdy Papierów Wartościowych. Gorliwość procentuje!

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo pultusk24.pl




Reklama
Wróć do